sobota, 29 czerwca 2013

"Farewell, My Lovely" (USA 1975, reż Dick Richards)



Pierwszą ekranizację tej powieści Chandlera widziałem na tyle dawno że zupełnie nie pamiętałem odpowiedzi na pytanie "kto zabił?" więc fajnie, tym bardziej że nie tylko o to tutaj chodzi. Philip Marlowe dostaje zlecenie na odnalezienie pewnej pani a im dłużej jej szuka tym bardziej wychodzą na jaw rozmaite ciemne sprawki a trup ściele się coraz gęściej. Niestety Robert Mitchum jakoś mi tu nie leżał - po tym jak się raz zobaczy Hamfreja to już chyba nikt nie będzie pasował do takich ról - chociaż jego głos z offu, który nas prowadzi przez film bardzo udanie buduje nastrój. W ogóle całość wygląda dość teatralnie - detektyw po kolei odwiedza jedną osobę po drugiej, scena po scenie, dialog po dialogu, a narrator to wszystko łączy - jednak moim zdaniem wychodzi to bardzo w porządku. Plusem (dość zabawnym) jest też minirólka niejakiego Sylvestra Stallone. Ogólnie to nie powiem że to jest złe kino, jestem jak najdalej od tego - z chęcią to kiedyś sobie obejrzę jeszcze raz, choćby po to żeby spróbować się przekonać do odtwórcy głównej roli.

http://www.imdb.com/title/tt0072973/

"Cronos" (Meksyk 1993, reż Guillermo del Toro)



Pierwszy pełnometrażowy film Guillermo del Toro. Zastanawiałem się czym to się okaże tym bardziej że historia jest mroczno-wampiryczna więc jak dla mnie to temat z ogromnym potencjałem. Zaczyna się rzeczywiście znakomicie i zdecydowanie przykuwa do fotela (scena z wiszącą postacią i miednicami pełnymi krwi, mniam) jednak im dalej w las tym wszystko coraz bardziej się rozmywa i grzęźnie a pod sam koniec robi się wręcz sennie. Dziwne to trochę bo ogląda się w sumie dobrze - fabuła jest naprawdę ciekawa, momentami mocno odjechana (robak!), muzyka też jest fajna mimo tego że chwilami dość od czapki. Wiadomo że Ron Perlman sprawia, że jest jeszcze milej. Można obejrzeć ale nie jestem pewien czy to udany film, którego nie skumałem czy coś co się trochę wymknęło debiutantowi spod kontroli. Może po trochu jedno i drugie?

http://www.imdb.com/title/tt0104029/

"Django" ("Django: Unchained" USA 2012, reż Quentin Tarantino)



Z Panem Tarantino to ja mam niestety tak, że ponieważ on strasznie zadziera nosa to ja się go strasznie czepiam.Wiem, on się tym bardzo przejmuje i reaguje na moja krytykę w kolejnych filmach. Zastanawiałem się czy znów się zawiodę ale wcale nie - bardzo mi się podobało. Jedyne na co tak naprawdę narzekam to że film jest długi. Dwie godziny czterdzieści to jednak naprawdę sporo i dałoby się historię zamknąc w krótszej formie. Trudno. Plusami są na pewno: kolejny raz muzyka (okazuje się że hip hop w westernie się idealnie sprawdza, szczególnie w takim kontekście), świetny Di Caprio i genialny Sam L. Jackson, oczywiście malownicze nawalanki, błyskotliwe dialogi (przyznaję, momentami szczerze rechotałem) i na pewno znajdzie się jeszcze to i owo. Może to nie jest najlepszy film jaki zrobił Pan Reżyser ale cieszę się że go obejrzałem (i to w kinie). Rzecz zdecydowanie na plus.

http://www.imdb.com/title/tt1853728/