czwartek, 28 listopada 2013

"The Man with a Cloak" (USA 1951, reż Fletcher Markle)



Z kapci mnie nie wyrwało ale i tak przyjemnie się na to patrzyło i słuchało tych ich dialogów.  Rzecz się dzieje w połowie XIX wieku i mimo że lubię czarno-białe filmy to tu zabrakło mi koloru ponieważ panie noszą tu naprawdę niesamowicie eleganckie suknie i na pewno świetnie się one prezentowały w pełnej palecie barw. Główna bohaterka to młoda Francuzka, która nie wie na jaką karkołomną rzecz się porywa dostarczając list starcowi, na którego majątek czyha kilka osób. We wszystkim pomaga jej przypadkowo spotkany tajemniczy poeta w czarnym płaszczu, który prawie na chwilę nie wypuszcza z ręki kieliszka i co do którego nie do końca jesteśmy pewni po czyjej stoi stronie. W fotel to nie wkręca ale na pewno jest ciekawe a już szczególnie druga połowa filmu kiedy intryga się zagęszcza. Dosyć zabawne jest też to kim i w jaki sposób okazuje się tytułowy mężczyzna w płaszczu. Można obejrzeć w jesienny wieczór jak ktoś lubi takie retro kino.

http://www.imdb.com/title/tt0043782/

"Spun" (USA 2002, reż Jonas Åkerlund)



Jestem pewien że bardziej by mi się podobało gdybym to obejrzał w roku, w którym ten film powstał. Mówiąc najprościej: wszystko jest o narkotykach, o ich produkcji, potrzebie zdobycia i o tym jak robią śmietnik pod deklem i niszczą. Główny bohater na początku wydaje się normalnym kolesiem, jednak im dłużej trwa film tym wyraźniej widzimy że jest żałosnym wrakiem kogoś kim kiedyś był i rozpaczliwie chwyta się rojeń że znów może być tak jak dawniej. Jest to zdecydowanie fajnie nakręcone, szczególnie mam tu na myśli te wszystkie momenty kiedy solidnie grzeją i ich kopie. Fabuła jest dość ciekawa, sporo się dzieje, chwilami jest całkiem śmiesznie, jest Mickey Rourke i są fajni aktorzy drugoplanowi (chociażby Rob Halford czy Debbie Harry, pan reżyser nie mógł sobie odpuścić) i ogólnie to nie jest jakiś zły film chociaż, jak wspomniałem na początku, pewnie gdybym był młodszy to by mi o wiele bardziej podszedł. Spoko, można popatrzeć.

http://www.imdb.com/title/tt0283003/

"Kot Rabina" ("Le chat du rabbin" Francja 2011, reż Antoine Delesvaux i Joann Sfar)



Bardzo przyjemne, ładnie narysowane i zanimowane. Rzecz się dzieje w Algierze. Bohaterami są tytułowi Rabin i jego gadający kot. Pewnego dnia trafia do nich skrzynia z ogarniętej rewolucją Rosji a w skrzyni oprócz wielu żydowskich pism znajduje się młody chłopak. Twierdzi że musi odnaleźć Etiopię żeby później sprowadzić do niej rosyjskich Żydów i to właśnie podróż przez Afrykę jest główną przygodą tego filmu. Religijno-filozoficzne dialogi bohaterów z kotem, narratorem całej opowieści, są rewelacyjne. Bardzo podobało mi się też to że zależnie od tego o czym jest mowa zmienia się styl obrazków i animacji - świetny i udany zabieg. Z kolei wisienką na torcie jest moment gdy nasza ekspedycja spotyka w dżungli Tin-Tina. Bardzo spokojne (mimo kilku krwawych momentów), ciepłe (nie tylko dlatego że rzecz się dzieje w Afryce), zabawne (szczególnie jak ktoś ma kota) i ogólnie udane kino.

http://www.imdb.com/title/tt1355638/

"The Big Heat" (USA 1953 reż Fritz Lang)



Ten Fritz Lang to jednak umiał zrobić kryminał jak mało kto. Taki elegancki, klasyczny, gdzie zły jest podły a dobry tak bardzo chce go dopaść że aż buzuje i zaraża tym widza. Oraz, co ogromnie cenię, wszystko odbywa się bez żadnych żenujących one-linerów jak to dzisiaj obowiązkowo musi mieć miejsce. Mamy tutaj historię twardego gliny, który łapie się za bary z lokalnym półświatkiem trzymającym w kieszeni co ważniejsze osoby w mieście. Żeby było jeszcze lepiej - na początku główna motywacja bohatera to kwestia wykonywanego zawodu, jednak szybko rzecz staje się bardzo osobista. Strasznie, strasznie lubię takie kino. W bonusie jest jeszcze młody Lee Marvin grający chyba najgorszego z oprychów. Na pewno jeszcze kiedyś obejrzę ponownie.

http://www.imdb.com/title/tt0045555/

niedziela, 17 listopada 2013

"Son of Godzilla" ("Kaijûtô no kessen: Gojira no musuko" Japonia 1967, reż Jun Fukuda)



Raz na jakiś czas trzeba. Jak jest się fanem wielkiego gumowego potwora to nie ma przebacz. Żeby było fajniej tutaj oprócz Godzilli jest jeszcze jego świeżo wykluty z jaja synek, gigantyczny pająk i trzy równie solidnych rozmiarów modliszki. Rzecz się w całości dzieje na wyspie, gdzie ekipa naukowców w sekrecie przeprowadza eksperymenty pogodowe. Trafia do nich znienacka wścibski reporter, który odkrywa że nie są na tej wyspie sami. Wiadomo że najlepsze co tu jest to walki potworów i wiadomo że albo się to uwielbia albo się nie jest w stanie na to patrzeć. Więcej na ten temat pisać chyba nie ma sensu.

http://www.imdb.com/title/tt0061856/

"The Prince Who Was a Thief" (USA 1951, reż Rudolph Maté)



Przyjemne, spokojne, totalnie przewidywalne, kręcone w całości w studio, oldschoolowe, przygodowe kino familijne. Tytułowego księcia gra przystojniak Tony Curtis, złodziej serc i klejnotów. Jest on ukradzionym z kołyski, prawowitym dziedzicem tronu, który jak nietrudno się domyślić w wyniku splotu zdarzeń musi zgarnąć królestwo i dziewczynę. Są rozmaite pościgi, walki, podchody i chytre plany przeprowadzane przez głównego bohatera wraz z jego przybranym ojcem, który uczył go przestępczego fachu. Wszystko dzieje się w zamkach z tektury udających Algier i przy pomocy rekwizytów udających broń, złoto czy klejnoty a przeciwnicy są równie źli co naiwni. Chociaż trzeba oddać sprawiedliwość - na tamte czasy to na pewno była megaprodukcja z prawdziwym wielbłądem i gąbkami na stoisku na bazarze. W sam raz na weekendowy jesienny seans.

http://www.imdb.com/title/tt0043935/

sobota, 16 listopada 2013

"Basket Case" (USA 1982, reż Frank Henenlotter)



O jakie to grube! Rzecz się dzieje w Nowym Jorku i jest o chłopaku, który w wiklinowym koszu nosi swojego zdeformowanego brata bliźniaka syjamskiego. TAK! Bracia zostali kiedyś rozdzieleni i teraz we dwóch szukają zemsty na lekarzach, którzy tego dokonali. Mimo tego że mamy ewidentnie do czynienia z typowym B-movie, muszę przyznać że to całkiem udana produkcja, naprawdę. Są momenty autentycznej grozy, mimo tego że zdeformowana głoworęka postać porusza się w technice stop motion i mimo że aktorstwo momentami woła o pomstę do nieba. Krew chlapie jak trzeba, potwór przeraża, panie krzyczą, wszystko na miejscu. Nie wiem na czym to polega ale patrzyłem na to jak zahipnotyzowany, chociaż w zasadzie każdy kto widział kilka horrorów wie jak musi się to skończyć a nad wszystkim unosi się solidny zapach taniochy. Jest druga i trzecia cześć więc raczej na bank kiedyś je obejrzę. Zachwycony jestem, tak trzeba!

http://www.imdb.com/title/tt0083624/

"Rififi" (Francja 1955, reż Jules Dassin)



Stare francuskie kryminały to jednak mają swój niepowtarzalny czar i styl. W tym tutaj czterej panowie planują i przeprowadzają włamanie do jubilera. Oczywiście jak to w takich przypadkach bywa wszystko idzie pięknie ale jednak nie do końca. Wiadomo też, że wszystkiemu winna okaże się, a jakże, kobieta. No może nie ona bezpośrednio ale jednak to z jej powodu wszystko się posypie i skończy tak jak się kończy - dramatycznie. Bardzo dobre kino, trzyma w napięciu. Sama, przebiegająca w zupełnej ciszy robota, także jest majstersztykiem. Fajny jest stary, czarno-biały Paryż. Podobał mi się też zestaw postaci, tych nie do końca dobrych i tych zupełnie złych, każda z nich to charakter pełną gębą. Klasyk zdecydowanie warty obejrzenia. Świetne.

http://www.imdb.com/title/tt0048021/

"Stand Up Guys" (USA 2012, reż Fisher Stevens)



Niestety mam tak że jak Al Pacino jest na ekranie to oderwać się nie mogę. Mógłby skubaniec czytać prognozę pogody a ja i tak w napięciu wlepiałbym w niego gały. Tutaj gra przestępcę opuszczającego więzienie po dwudziestu ośmiu latach wyroku tylko po to żeby się dowiedzieć że jego kumpel (Christopher Walken) ma na niego zlecenie. Rozkręca się to dosyć powoli i są momenty dość debilne (jak jedzenie viagry garściami i tego efekty) ale potem robi się coraz ciekawiej. Akcja trwa nieco ponad 24 godziny, a widz czeka jak się wszystko rozwinie, bo przecież wiadomo że musi się to skończyć inaczej niż przewiduje plan. Jest kilka bardzo fajnych ujęć, sporo dobrej amerykańskiej muzyki (ale nie tej, która specjalnie dla filmu napisał Bon Jovi) i trzeba przyznać że przyzwoicie się to ogląda. Mimo że dowcipy o erekcji to nie moja bajka to jednak mi się całkiem podobało.

http://www.imdb.com/title/tt1389096/

"Martin" (USA 1976, reż George A.Romero)



Podobało mi się zdecydowanie. Film opowiada historię koleżki, który mówiąc najprościej jest zwyrodnialcem i mordercą. Myk polega na tym że jego dziadek, u którego bohater mieszka, jest przekonany że młodzieniec to wampir i że trzeba coś z tym zrobić. Wszystko się bardzo ciekawie rozwija, oczywiście pojawia się krew i to już na samym, całkiem mocnym początku a i krwawa końcówka, mimo technicznych niedociągnięć robi spore wrażenie. Jedną z drugoplanowych ról gra tu Tom Savini (a jakże), co ciekawe, bez swojej firmowej bródki. Zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać po facecie, który zrobił kultowy film o zombie i okazało się że w nieco innym klimacie też się świetnie umie poruszać. Dobra robota.

http://www.imdb.com/title/tt0077914/

czwartek, 7 listopada 2013

"Zatopić pancernik Bismarck!" ("Sink the Bismarck!" Wielka Brytania 1960, reż Lewis Gilbert)



Co tu dużo mówić? Poprawny brytyjski film o Drugiej Wojnie Światowej. Od początku wiadomo o co chodzi i wiadomo jak się wszystko zakończy. Są wstawki z dokumentalnych materiałów, są jakieś minimalne personalne rozgrywki. Ogólnie jest w porządku ale nie mogę powiedzieć żeby to było coś specjalnego - ot film o wojnie nakręcony z perspektywy zwycięzców. Owszem - bardzo to ciekawe (szczególnie jak ktoś się interesuje tematem), dobrze się na to patrzy i nie jest to jakaś kupa ale też nie należy się spodziewać żadnych fajerwerków. Na uwagę zasługuje uroda głównej żeńskiej postaci (Dana Wynter). Podobał mi się także niemiecki dowódca floty. Cieszę się że to obejrzałem ale godne polecenia to to raczej jest raczej tylko dla maniaków tematu.

http://www.imdb.com/title/tt0054310/

"V jak vendetta" ("V for Vendetta" USA / Wielka Brytania / Niemcy, reż James McTeigue)



Główne założenie były dwa: obejrzeć to piątego listopada, w rocznicę spisku oraz najpierw zobaczyć film a potem przeczytać komiks, nie odwrotnie. Wiadomo że autor tej historii Alan Moore to genialny scenarzysta i że czytając ją przed obejrzeniem film nie będzie miał szans. No i co? Muszę przyznać że mi się podobało - głównie dlatego że mam takie poglądy a nie inne. Kiedy rząd okazuje się skrajnie zły a jednostka dzięki swojemu uporowi jest w stanie stawić mu czoła to ja temu przyklaskuję. Mamy kilka zdecydowanie udanych scen, mamy w miarę ciekawą wizję przyszłości i kilka udanych zwrotów akcji. Oczywiście traktuję to jako jeden wielki spoiler przed czytaniem komiksu ale kłamałbym jakbym powiedział że mi się nie podobało. Teraz: do lektury!

http://www.imdb.com/title/tt0434409/

"Foreign Correspondent" (USA 1940, reż Alfred Hitchcock)



Stary, czarno-biały film Hitchcocka. Rzecz się dzieje na przełomie sierpnia i września 1939 roku a główny bohater to odrobinę zawadiacki amerykański dziennikarz wysłany do Europy w poszukiwaniu dobrej historii, na którą oczywiście trafia. Podobało mi się mimo tego że momentami jest to nieco naiwne, jak na przykład sceny w starym wiatraku gdzie nie skrzypi żadna deska lub fakt że nasz dzielny Amerykanin zakochuje się szalenie i oświadcza dziewczynie, która widział raptem ze trzy razy w życiu. Niech będzie, nie przeszkadzało mi to a raczej dodawało uroku dziełu z lamusa. W ogóle jest tu sporo udanych momentów - wspomniane wiatraki, wypadek samolotowy czy ucieczka z hotelu.  Krwi jest tak malutko że nie ma co zwracać na nią uwagi stąd pusta kropla. Jedyne co trochę wywołuje uśmieszek politowania to propagandowa końcówka, ale ona też jest do wybaczenia ze względu na datę powstania i temat filmu. Nie ma się co czepiać.

http://www.imdb.com/title/tt0032484/

piątek, 1 listopada 2013

"Sukeban Boy" ("Oira sukeban" Japonia 2006, reż Noboru Iguchi)



Trzeci japoński film z rzędu i jedyne co mi przychodzi do głowy to "uffff!". Wiadomo że pan Noboru Iguchi nie skalał się zrobieniem czegoś, co można by uznać za minimalnie normalne. "Machine Girl" czy "Mutant Girls Squad" bardzo mi podeszły jednak to jest zdecydowanie najgorsze z jego dzieł jakie miałem okazję widzieć. Przede wszystkim strasznie wali taniochą no a do tego sama opowieść jest taka że łapałem się za głowę. Ojciec wysyła syna do żeńskiej szkoły a tam tytułowy chłopiec musi (przebrany w miniówę oczywiście) stawić czoła dziewczęcemu gangowi. To tak w uproszczeniu. Na uwagę zasługuje fakt, że aktorka grająca głównego bohatera rzeczywiście nieźle opanowała chłopięce ruchy i gesty. Jest sporo drobnych japońskich biustów (za sporo i za drobnych...), krew leje się owszem, ale jakoś dopiero od połowy, no i chyba każda scena powoduje mocne zdziwienie, aż ciężko wymienić która mocniejsze. Im bliżej końca tym bardziej szaleństwo narasta. Wszystko jest mocno zboczone i mocno japońskie. Naprawdę niejedno już widziałem a i tak byłem pod wrażeniem. Oczywiście, jak ktoś lubi to koniecznie powinien obejrzeć ale nie należy się spodziewać fajerwerków. Są lepsze rzeczy ale w tym też tkwi urok tego filmu.

http://www.imdb.com/title/tt1080767/