piątek, 18 lutego 2011

"Zabiłem Einsteina, panowie" ("Zabil jsem Einsteina, panove" Czechosłowacja 1970, reż Oldrich Lipský)



Kolejny, w krótkim odstępie film, o przenoszeniu się w czasie. Tym razem rzecz się dzieje w przyszłości gdzie z powodu ataków nuklearnych fanatyków mutacje spowodowały że kobietom zaczęły rosnąć brody. Aby zdławić zło w zarodku mądre głowy postanawiają wysłać w przeszłość ekipę, która minimalnie ingerując w historię zabije Einsteina, dzięki czemu fizyka się nie rozwinie więc i bomby wodorowe nie będą istnieć. Obejrzałem na odtrutkę po Łabędziu i muszę powiedzieć że czechosłowacka komedia sprzed czterdziestu lat naprawdę doskonale się w tej roli sprawdza. Oczywiście na jednej podróży w czasie się nie kończy, bo po każdej trzeba wracać żeby odmienić jej uboczne efekty w teraźniejszości a im więcej bohaterowie mącą tym bardziej wszystko jest zabawne. Warte wzmianki są ładne aktorki - to zawsze jest bonus (przynajmniej w warstwie wizualnej). Może nie jest to jakieś szczytowe osiągnięcie światowej komedii ale naprawdę obejrzenie filmu sprawiło mi sporo radochy.

http://www.imdb.com/title/tt0065235/

"Czarny Łabędź" ("Black Swan" USA 2010, reż Darren Aronofsky)



Nie będę oryginalny i nie wysilę się na nic wielkiego jak napiszę że to świetny film. Niestety troche miałem kłopot z oglądaniem ponieważ głównie składa się z baletu. Owszem, wiem że to właśnie o to chodzi i że dzięki temu że akcja się kręci wokół baletowego spektaklu ten film jest taki świetny, i że gdyby to umiejscowić w zakładzie krawieckim albo korporacji, sens, przenośnia i smaczki by się zagubiły. Nie ma się też co spierać odnośnie szczegółów - zdjęcia super, aktorstwo wyśmienite, muzyka (jak nieciężko się domyślić) świetnie dobrana, sama opowieść całkiem mocna, końcówka rewelacyjna, no i jedyny ból jak dla mnie polegał na tym że trzeba oglądać balet. Oczywiście - świetnie zatańczony, nakręcony i zmontowany ale wciąż balet. Na szczęście krwi też się trochę pojawia a scena 'Winona Ryder vs pilnik do paznokci' jest naprawdę świetna. Z drugiej strony po wyjściu z kina miałem silne poczucie że pana reżysera stać na wiele więcej. Widząc że rynek zapchany jest produkcjami pokroju "American Pie Ileś" albo "Piła XXII" geniusz zdaje sobie sprawę że odniesie oszałamiający sukces pracując na 60% możliwości. A ja i tak powiem że wyszedł mu majstersztyk.

http://www.imdb.com/title/tt0947798/

poniedziałek, 7 lutego 2011

"The Yesterday Machine" (USA 1963, reż Russ Marker)



Kolejny twardy orzech. Chodzi o to, że intryga dotycząca wehikułu czasu jest skonstruowana bardzo fajnie i opowiedziana w dobry sposób, zupełnie od końca kłębka po nitce do celu po czym w kulminacyjnym momencie robi się przeraźliwie źle. Nie boję się napisać co się stało - zamiast akcji mamy piętnastominutowy wykład nazistowskiego szwarccharaktera o tym jak on to robi że przenosi się i innych w czasie i dlaczego jest geniuszem. Trochę za dużo jak na produkcję trwającą w sumie minut 78, prawda? Na dodatek reżyser nie poradził sobie z tą próbą i mamy sporo błędów w sztuce - typu: znikający z tablicy wykres - przez co końcówka, mimo sporego potencjału całości, rozczarowuje. Z drugiej strony naprawdę wiele elementów filmu jest zdecydowanie w porządku szczególnie jak na tanie kino SF z lat sześcdziesiątych. Muzyka, mimo że momentami średnio pasuje jest naprawdę bardzo fajna, wręcz porywająca, intryga jest autentycznie ciekawie budowana, postacie są wyraziste nawet jeśli są trzecioplanowe etc. Niestety uczciwie muszę napisać że przewlekła końcówka prawie doszczętnie niszczy ten cenny wysiłek tworząc z tego kino chyba tylko dla maniaków. Łatwo sobie wyrobić zdanie bo film jest dostępny za darmo i legalnie.

http://www.imdb.com/title/tt0057701/

"Destination Moon" (USA 1950, reż Irving Pichel)



No i mam problem z tym filmem. Niestety głównie dlatego że jest za dobry. Jedyne zabawne kaszaniaste momenty to te kiedy małe ludziki pełzają po wielkiej rakiecie. I jest to zabawne tylko dlatego że to nieporadnie wygląda a poza tym to mamy do czynienia z porządnie zrobioną drogą produkcją. I właśnie tu jest ból - widać że ten, kto to robił przede wszystkim miał na ten film pieniądze. Na dodatek miał też jakiś pomysł więc wszystko jest naprawdę ładnie i z sensem ogarnięte. Nie porwało mnie to też z tego powodu że fabuła dotyczyła samej podróży i problemów jakie z nią mają astronauci czyli dla kogoś, kto ogląda to pół wieku później niestety to żadna eureka - scenariusz nie wstrząśnie szóstoklasistą. Z drugiej strony należy przyznać że naprawdę jest to porządnie zrobiony stary film SF i niestety nie łapie się do worka z napisem "klasycy kaszany" a raczej "znak czasów" - przedstawia wszystkie powojenno-zimnowojenne fobie i dawne wizje przyszłości. Wręcz momentami wydawało mi się że jakby ich przebrać w radzieckie mundury to też by się wszystko trzymało kupy. Osobnym megasmaczkiem jest projekcja animowanego filmu, który ma przekonać biznesmenów do sfinansowania budowy rakiety. Dziwne, szczególne, trochę nudne, trochę niezłe.

http://www.imdb.com/title/tt0042393/

"Wilkołak" ("The Wolf Man" USA 1941, reż George Waggner)



Lon Chaney jest. Bela Lugosi jest. No i już. Wymieniam ich w takiej kolejności tylko dlatego że Bela szybciej umiera. W zasadzie tutaj by można skończyć. Dla każdego kto interesuje się filmami grozy i horrorem te dwa nazwiska wystarczą żeby zmarnować sobie nieco ponad godzinę życia na siedemdziesięcioletni film, który co nie jest niespodzianką, jest super. Oprócz wspomnianych tuzów ekranu mamy także sceny w zamglonym lesie, mroczną klątwę, śledztwo oraz oczywiście tytułowego wilkołaka. Do tego Bela jest przebrany za cygana oraz ma wspólniczkę - po prostu uczta dla kogoś kto potrafi to docenić. Innego punktu widzenia nie znam więc ciężko mi coś więcej napisać. A! I nawet nie chcę słyszeć że "my tu się z okupantem bijemy a oni sobie filmy o wilkołakach kręcą"!

http://www.imdb.com/title/tt0034398/

"Kwaidan, opowiesci niesamowite" ("Kaidan" Japonia 1964, reż Masaki Kobayashi)



Niemalże to co tygrysy lubią najbardziej. "Kwaidan" to cztery szczególne w klimacie opowieści grozy dziejące się w dawnej Japonii. W każdej z nich z grubsza wiadomo jak to się wszystko musi skończyć a jednak nieodmiennie przejmowałem się tym co się miało wydarzyć. Bohaterami są nie tylko samuraje ale też zwykli prości ludzie bo wiadomo że zło czyha wszędzie a pokusy dotyczą każdego. Najtrudniejsza w odbiorze i najdłuższa jest historia o Bezuchym Hoichim, trzecia w kolejności. Mocno wspomagana tradycyjną japońską muzyką przez co trudna w odbiorze jednak moim zdaniem całkiem widowiskowa. Z kolei druga opowieść, o Pani Śniegu wymaga osobnego zdania ze względu na absolutnie obłędną, psychodeliczną scenografię z oczami na niebie(!). Chyba ciężko mi wskazać, która z części jest najfajniejsza - świetnie mi się je oglądało razem właśnie ze względu na wyjątkową atmosferę, która jest tu doskonałym spoiwem. Dla niej też warto obejrzeć wszystko nie jako osobne odcinki a jako spójną całość. Bez ściemniania mogę stwierdzić że to kawał dobrej roboty i pewnie jeszcze nie raz do tego wrócę.

http://www.imdb.com/title/tt0058279/