piątek, 31 grudnia 2010

"Nude Nuns with Big Guns" (USA 2010, reż Joseph Guzman)



Na koniec roku, kiedy okazało się że w 2010 wyjdzie mi równo sto obejrzanych filmów trzeba było wybrać coś wybitnego. No i udało się. Krwi sporo, gołych cycków mnóstwo, tych wielkich spluw trochę mniej ale i tak całkiem-całkiem. Scenariusz, którego nie powstydziłby się nieco zboczony dwunastolatek okraszony jest takąż grą aktorską więc wiadomo że czeka nas półtorej godziny męczarni albo półtorej godziny radochy. Końcówka ordynarnie wskazuje na niezasłużony sequel ale ogólnie cała ta produkcja do subtelnych raczej nie należy. Nie wiem też o co chodzi z tym fetyszem ale mnie jakoś zakonnice zupełnie nie kręcą nawet jak się całują. Ba! nawet jak są prawie lub całe gołe! Przyznać jednak muszę że bardziej mi się podobało to niż takie "Zombie Strippers" chociaż wydaje mi się że to głównie dlatego że "Nude Nuns" dosłowniej kserują z Rodrigueza a jego zawsze bardzo lubiłem. Inna rzecz to wszelkie drobne efekty i pojawiające się na ekranie napisy, które są zrobione bardzo fajnie. Głupie to strasznie ale zabawy przy tym trochę jest.

http://www.imdb.com/title/tt1352388/

"Hellboy: Krew i żelazo" ("Hellboy Animated: Blood and Iron" USA 2007, reż Victor Cook + Tad Stones)



Bardzo fajne. Przede wszystkim ogromnie miłe dla oka. Kreska prosta ale bardzo ładna, dość wiernie oddająca ducha komiksu. Wszystko dobrze narysowane, pokazane widzowi i zanimowane. Kiedy trwa walka w ciemnym lochu to owszem jest ciemno ale i tak dokładnie widać co się dzieje. Sama historia też klawa bo sięgająca do czasów przedwojennych, pełna retrospekcji powoli przybliżających widza wraz z ekipą B.P.R.D. do rozwiązania zagadki. Wiadomo że w tego typu animacji nie może to wszystko być zbyt skomplikowane i wiele da się przewidzieć ale i tak jest bardzo w porządku. Sam Hellboy twardy i bezczelny jak trzeba, reszta ekipy też niczego sobie za to wrogowie całkiem spektakularni więc główny bohater nie ma z nimi lekko. Pełno w filmie jest drobnych smaczków, które nie wpływają zasadniczo na bieg akcji ale szalenie umilają oglądanie i między innymi dlatego tak bardzo mi się podobało. DVD kupiłem za 9,99 z kosza w hipermarkecie. Dobry deal.

http://www.imdb.com/title/tt0817910/

"Fist of Fury" ("Jing wu men" Hong Kong 1972, reż Wei Lo)



Gdyby w tym filmie nie grał BrusLi to byłby on o 80% słabszy (film, nie BrusLi). Opowieść jest sztampowa - rywalizacja dwóch szkół walki podkręcona waśniami na tle narodowościowym. Ci dobrzy to oczywiście Chińczycy, zły jest Japończyk okupant, który szykanuje chińskich adeptów sztuk walki i tak przytłoczonych tajemniczą śmiercią swojego mistrza. Naparzanki są naprawdę eleganckie - wszystko fajnie pokazane, zakończenie jest świetne a mistrz w wysokiej formie. Mi oczywiście dużo bardziej niż same ciosy i kopniaki podobała się jego niesamowita mimika, która jak dla mnie zrobiła cały film. Niesamowicie się patrzy jak Brus pokonuje kolejnych złych (a na koniec jak w przyzwoitej grze - bossa) i jego mordercze uderzenia największe wrażenie robią na nim samym. Najbardziej mi się podobała przedostatnia walka z wielkim Ruskiem, który wyginał metalowe sztaby. Jedyne co niepotrzebne to smętne gadki o miłości - można było spokojnie zrobić film o 20 minut krótszy, w którym akcja nie siada po to żeby widz zobaczył szczerą rozmowę w środku nocy. Żeby była jasność - jestem daleki od narzekania - "Fist of Fury" to kawał dobrej roboty.

http://www.imdb.com/title/tt0068767/

"Deep Red" ("Profondo rosso" Włochy 1975, reż Dario Argento)



Raz na jakiś czas koniecznie trzeba obejrzeć jakiś film Dario Argento albo Lucio Fulci'ego i nie ma przebacz. Tym razem trafiło na "Profondo Rosso" i muszę przyznać że podczas projekcji stopniowo przypominało mi się że już to gdzieś kiedyś dawno temu widziałem jednak nie pozbawiło mnie to przyjemności oglądania (i nie wiedziałem kto zabił!). Ponieważ filmu nie mam wpisanego do Indexu to koniecznie musiał się pojawić. Jak zwykle jest tu wszystko czego potrzeba: seria krwawych zabójstw (najfajniejsza jest chyba ta pozycja w oknie z szybą w szyi), muzyka w wykonaniu The Goblins, sporo fajnych zdjęć i kilka zakrętów intrygi. Melodyjka towarzysząca zabójstwom mocno się wwierca w głowę i to kolejna rzecz, która mi pasuje. Dokładnie takiego filmu mi było trzeba. Żeby było śmieszniej to angielski bohaterów co chwila się zmieniał we włoski z napisami i na odwrót.

http://www.imdb.com/title/tt0073582/

środa, 29 grudnia 2010

"The Business" (Wielka Brytania / Hiszpania 2003, reż Nick Love)



Współczesne brytyjskie kino gangsterskie. Takie gdzie często i z pasją powtarzają się słowa "fuck" i "cunt", gdzie narrator mówi że wtedy powinni dać sobie z tym spokój, gdzie znów jest pokazana czyjaś historia a ten ktoś niezbyt chętnie wyciąga z tego co się dzieje morał. Jak to najczęściej bywa główny bohater w osobie porywczego młodzieńca musi uciekać i znajduje opiekę pod skrzydłem pewnego uznanego w półświatku gangstera. Nieciężko się domyślić że będziemy tu mieli pełny przegląd kariery od zera na sam szczyt i z powrotem do nędzy. Różnica polega na tym że wszystko dzieje się w Hiszpanii i że mamy lata osiemdziesiąte. Danny Dyer gra tą samą postać co z grubsza za każdym razem, kiedy widzę go na ekranie - cóż ja poradzę że to mu dobrze wychodzi? Taki "RocknRolla" jest raczej fajniejszy bo bardziej złożony i żwawiej nakręcony ale "The Business" też daje się obejrzeć. A jak ktoś lubi takie kino to wręcz powinien. Co najmniej przyzwoita rzecz.

http://www.imdb.com/title/tt0429715/

"TRON" (USA 1982, reż Steven Lisberger)



Dopiero teraz obejrzałem "TRON" pierwszy raz w życiu. Wiele słyszałem o tym jakie to kultowe dzieło i szereg zachwytów i ochów i achów i muszę przyznać że rzeczywiście to jest mistrzostwo świata. Prawie 30 lat minęło od zrobienia tego filmu i wciąż wymiata! Ani pionierskie komputerowe animacje ani ich ciuszki ani efekty wcale nie rażą nieporadnością. Nie miałem poczucia żenady ani wiochy przez najmniejszą chwilę. Cała scenografia i stylizacja jest dopieszczona w taki sposób że mimo upływu czasu wciąż wygląda wiarygodnie i niesamowicie zarazem. Mało tego - mimo że fabuła jest w idealnie disneyowskim stylu to nawet przez chwilę na nią nie narzekałem. Jeff Bridges jest też bardzo fajny, dobrze dobrany. W ogóle ogromnym plusem tego filmu jest to że wszystko po prostu idealnie do siebie pasuje, każdy element jest na swoim miejscu przez co bez problemu łykamy historię, którą oglądamy. Trochę mi brak słów - bardzo się cieszę że wreszcie to obejrzałem i nie jestem zawiedziony, wręcz przeciwnie - jaram się na maxa.

http://www.imdb.com/title/tt0084827/

"Saints and Soldiers" (USA 2003, reż Ryan Little)



Miałem ochotę obejrzeć jakiś współczesny wojenny film więc sięgnąłem po "Saints and Soldiers", nic na ich temat nie wiedząc. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym była plansza z nazwą popularnej gry komputerowej z dodanym słówkiem 'productions', że niby teraz stawiają na kino. Rzeczywiście - szybko okazało się że scenariusz filmu przypomina zapis sesji RPG. Najpierw zbiera nam się drużyna, potem pojawia się zadanie i od tej pory jedna typowa dla gatunku i konwencji przygoda goni za drugą a ich kolejność w zasadzie nie ma znaczenia dla fabuły. Niemcy są źli kiedy trzeba (bo kiedy trzeba są spoko), Amerykanin niby gryzie się z Brytyjczykiem, są też tanie gesty pojednania, kilka bijatyk/strzelanin, tekturowe postaci i koniec wiadomy od samego początku. Raczej dla pasjonatów i raczej drugi raz tego nie obejrzę.

http://www.imdb.com/title/tt0373283/

wtorek, 28 grudnia 2010

"Burn After Reading" (USA / Wielka Brytania / Francja 2008, reż Ethan Coen + Joel Coen)



Chyba nie widziałem kiepskiego filmu braci Coen i ten też mi się podobał. Im bliżej końca tym fajniej. Świetni w swoich rolach byli jak zwykle Brad Pitt i John Malkovich. Naprawdę oglądanie ich w akcji to czysta, niekłamana przyjemność. Clooney też w porządku - szczególnie im bardziej się wszystko komplikuje - jednak dla mnie on zawsze będzie oczko niżej w hierarchii niż dwóch panów wspomnianych wyżej. Opowieść jest mówiąc najprościej o tym jak pewne dokumenty pewnego ex pracownika CIA (Malkovicha właśnie) trafiają w niepowołane ręce i co z tego wynika, mając na uwadze fakt, że życie prywatne wszystkich osób dramatu to mówiąc delikatnie kłębowisko intryg. Wiadomo że będzie sporo zwrotów akcji i sporo śmiechu. Najpierw musiałem się przyzwyczaić do tych ich szeptów i mruczanych dialogów, ale potem było już coraz przyjemniej aż do zamykającej sceny.

http://www.imdb.com/title/tt0887883/

poniedziałek, 27 grudnia 2010

"Maniac Nurses Find Ecstasy" (Belgia / Węgry / USA 1990, reż Léon Paul De Bruyn)



Yeah! Troma nie daje plamy. Nie wiem jak oni to robią ale po obejrzeniu tylu po prostu złych filmów wreszcie trafiłem na taki, który jest tak zły że sprawił mi radość. W odosobnionym sanatorium (?) mieszkają sadystyczne pielęgniarki, które dopuszczają się najgorszych okrucieństw. Ich szefowa ma na imię (i tu niespodzianka) Ilse a jej ukochana jest opętaną żądzą mordu nastolatką, która całe dnie spędza na czytaniu komiksów (serio!). Prawda że brzmi słodko? Do tego prawie wszystkie dziewczyny są ubrane w białe pończochy i często ganiają bez biustonoszy za to z ciężkimi karabinami maszynowymi. W zasadzie od samego początku pękałem ze śmiechu a potem było tylko coraz zabawniej. Najlepszy ze wszystkiego jest chyba narrator - zamiast męczyć "aktorki" dialogami większość rzeczy jest opowiedziana przez głos z offu - rewelka! Sam nie wiem kiedy było najśmieszniej bo strasznie na pewno nie było ani przez chwilę. Dobra rzecz do oglądania grupowego, szczególnie jak towarzystwo jest z tych weselszych.

http://www.imdb.com/title/tt0165870/

"Django" (Włochy / Hiszpania 1966, reż Sergio Corbucci)



Czy mi się wydaje czy to właśnie jest pierwszy w historii spaghetti western? Jeśli tak to absolutnie nie dziwi mnie armia naśladowców bo rzecz mimo tego że dość błaha to jednak okropnie fajna. Django to główny bohater, który pieszo przemierza Dziki Zachód ciągnąc za sobą trumnę. Jest dużo błota, strzelanin i spoglądania spod kapelusza ale też sporo zwrotów akcji i wszelkich niezbędnych gatunkowi ozdobników. Ani przez chwilę seans mi się nie dłużył bo wciąż pojawiały się kolejne świetne motywy (a to ucieczka z trumną, a to kolejne strzelaniny) i wciąż żwawo kibicowałem Nieznajomemu w Czerni. Zdecydowanie warte obejrzenia, dobrze by też było dopaść mniej ocenzurowaną wersję bo ta, którą widziałem jest chyba najkrótsza (87 minut).

http://www.imdb.com/title/tt0060315/

"Before the Devil Knows You're Dead" (USA / Wielka Brytania 2007, reż Sidney Lumet)



Strasznie fajne. Generalnie chodzi o to że jest napad na jubilera, który bardzo, ale to bardzo się nie udaje i jasne jest że ktoś będzie musiał ponieść pewne konsekwencje. Świetny jest Philip Seymour Hoffman - naprawdę ma wiele momentów żeby się wykazać i za każdym razem potrafi sprostać zadaniu. Marisa Tomei już niemłoda ale za to często na golasa więc też raczej nie jest to powód do narzekania. Zabieg ze skokami po chronologii udał się tak, że palce lizać, mamy sporo bardzo fajnych zdjęć i sporo bardzo fajnych postaci, akcja ani na chwilę nie przystaje a wszystko podkręca bardzo dobra muzyka. Im dłużej o tym myślę tym bardziej się upewniam że to świetny film.

http://www.imdb.com/title/tt0292963/

sobota, 25 grudnia 2010

"Darkness Falls" (USA 2003, reż Jonathan Liebesman)



Jak na drugoligowy horror to całkiem przyzwoita robota. Wiadomo pojawiają się rozmaite drobne błędy i do tego czy owego można się przyczepić ale w ostatnim zalewie zupełnie słabych horrorów "Darkness Falls" ociupinkę wystaje ponad masę. Krew potraktowana została trochę po macoszemu bo zdecydowanie można ją było wyeksponować a tu jej obecność jest raczej zaznaczona niż pokazana w pełnej krasie. Film opowiada o małym miasteczku gdzie dawno temu mieszkała pewna staruszka, którą źle potraktowano i która teraz realizuje swoją klątwę a ta dotyczy dzieciaków tracących ostatni mleczny ząb. Wiadomo że mamy tu bezpośrednie odwołanie do opowieści o Tooth Fairy, z tą drobną różnicą że w wyniku działań złych ludzi wróżka stała się szukającą zemsty wiedźmą. Mimo tego że od początku widz ma jasność jak wszystko się skończy to po drodze ma miejsce wystarczająca ilość meandrów fabuły żeby nie ziewać z nudów. Sama czarownica też jest całkiem przyzwoicie zrobiona - ani komputer ani charakteryzacja nie rażą. Może nie jest to wybitne dzieło ale uważam że jego twórcy nie muszą się wstydzić (no chyba że bardzo chcą). Po projekcji byłem całkiem usatysfakcjonowany, czego przyznam, nie spodziewałem się.

http://www.imdb.com/title/tt0282209/

piątek, 24 grudnia 2010

"Get Him to the Greek" (USA 2010 reż Nicholas Stoller)



Całkiem udana komedia oparta na zupełnie banalnym pomyśle. Oto mamy biurowego pracownika wytwórni płytowej, spokojnego, marzycielskiego grubaska, któremu przypada zadanie ściągnięcia z Londynu upadłej gwiazdy rocka na wielki, rocznicowy koncert. Oczywiście nie ma lekko i jak na ten gatunek filmu przystało szalonych przygód jest mnóstwo. Szefa wytwórni gra Puff Daddy, P.Diddy czy Jak Mu Tam Teraz i trzeba przyznać że jest na maxa wiarygodny - czuje się jak ryba w wodzie. Nie wszystko mi się podobało bo a to bohater jest zbyt straszną łajzą a to końcówka jest przesadnie podsypana cukrem jednak ogólnie zostawił na mnie dobre wrażenie. Dużym plusem są wszystkie smaczki, choćby to że Larsa Ulricha gra Lars Ulrich - w ogóle cała ta zabawa pokazywaniem światka gwiazd rocka i popu jest przednia. W porządku, pośmiałem się. Mam nadzieję że nie będzie sequela.

http://www.imdb.com/title/tt1226229/

"Warning from Space" ("Uchûjin Tôkyô ni arawaru" Japonia 1956?60, reż Koji Shima)



Dziwna sprawa - imdb podaje datę 1956, archive.org 1960. Tak czy owak film ma już ponad pięćdziesiąt lat i reprezentuje Science Fiction złotej ery. Może momentami rzeczywiście jest nudnawo ale sam pomysł i jego niemalże brawurowa realizacja mi się bardzo podobały. Przede wszystkim nie zauważam tutaj takiego natężenia taniochy jak w innych filmach z tego okresu - jakoś wszystko sprawia wrażenie o wiele bardziej dopracowanego, zadbanego. Owszem kosmici z wielkim okiem są komiczni ale w tamtych czasach zawsze byli a tutaj przynajmniej mają porządny statek z mocno odjechanym wnętrzem. Intryga też niby banalna, ale głównie dlatego że oglądam ten film dziś. Pół wieku temu opowieść o tym jak obcy pojawiają się żeby uchronić ziemię przed kolizją z inną planetą na pewno robiła o wiele większe wrażenie. Wydaje mi się że dla koneserów gatunku to nie lada gratka a dla tzw zwykłych zjadaczy chleba to coś raczej niewartego uwagi. Ogromnie mi się spodobał też pomysł, że podłożone pod film głosy mają japońskie akcenty - świetny patent. Do obejrzenia za darmo i na legalu.

http://www.imdb.com/title/tt0049900/

"The Manchurian Candidate" (USA 1962, reż John Frankenheimer)



Bardzo mi się to spodobało. Frank Sinatra gra rolę żołnierza, który podczas wojny w Korei był poddany przez komunistów praniu mózgu podobnie jak reszta jego oddziału. Teraz po powrocie do Stanów ma niejasne przeczucie że szykuje się coś złego i nie wiedząc dokładnie co stara się temu zaradzić. Jak dla mnie wszystko miało strukturę powoli obieranej pomarańczy - stopniowo, łupinka po łupince dowiadujemy się coraz więcej i mamy coraz pełniejszy obraz grubo szytej, szpiegowskiej intrygi. Na szczęście niespodzianek nie brakuje, czas bezlitośnie ucieka bohaterom a napięcie systematycznie idzie w górę aż po scenę kulminacyjną. Do ostatka nie wiemy jaki wszystko będzie miało finał co tylko sprawia że film przynosi jeszcze więcej radochy. Pomijając samą fabułę i świetną robotę pana Frankenheimera muszę też przyznać że Janet Leigh oczywiście również bardzo mi się spodobała. Świetna rzecz - same plusy!

http://www.imdb.com/title/tt0056218/

wtorek, 21 grudnia 2010

"The Child" (USA 1977, reż Robert Voskanian)



Zacznijmy od tego, że Harry Novak, który z duma prezentuje nam to dzieło to postac dla mnie anonimowa. Niestety prawda jest taka że film należy raczej do tych słabych. Opowieść traktuje o tym jak do domu na odludziu przybywa guwernantka mająca opiekować się mieszkającą tu z ojcem i bratem dziewczynką. Oczywiście mała jest niesforna i posiada pewne szczególne moce. Pierwszy zgrzyt ma miejsce kiedy widzimy że "jedenastolatka" biegająca z wielkim pluszowym misiem ma na oko lat dwadzieściakilka więc jako postać jest absolutnie niewiarygodna. Do tego momentami jest nudnawo, napięcia w zasadzie nie ma i w miarę fajnie robi sie dopiero w ostatnim kwadransie kiedy pojawiają sie zombie (bo do tego momentu potwory sa raczej takie ze sklepu z zabawkami lub z odpustu). Kolejny mankament to dźwięk - albo wszystkie efekty przytłaczająco ryczą albo nie słychać co oni do siebie mówia. Sceny z pozdzieraną z głów skórą i kilku fajnych nieumarłych nie rekompensują ogólnej słabizny. Jedyne co jest bezapelacyjnie wspaniałe to grające w filmie samochody. Trochę to za mało.

http://www.imdb.com/title/tt0075838/

"Exit through the Gift Shop" (USA / Wielka Brytania 2010, reż Banksy)



Ogromnie mi się podobało. Nieważne jaka część tego filmu to prawda a jaka to fikcja, nieważne kto tu sobie z kogo robi jaja - co istotne to fakt, że możemy z bliska obejrzeć artystów przy pracy. Artystów, dodajmy, których przy ich najczęściej nielegalnej pracy, spotkac raczej ciężko. Na mnie najwieksze wrażenie zrobiły zdjęcia ze świeżymi, nietkniętymi farbą szablonami przedstawiającymi klasyczne juz szczury oraz materiały dokumentujące cała akcję na murze w strefie Gazy. Absolutne mistrzostwo świata. Jakby tego było mało sama historia pokazana w filmie jest na tyle przewrotna że do końca nie wiadomo co jest żartem z widza, co żartem z samego street artu a co dokumentacją ulotnych dzieł pojawiających się na budynkach całego świata. Banksy puszcza do nas oko a ja widząc to, szeroko się uśmiecham.

http://www.imdb.com/title/tt1587707/

poniedziałek, 20 grudnia 2010

"Appaloosa" (USA 2008, reż Ed Harris)



Miałem ochotę na możliwie świeży western i trafił mi się taki gdzie tych dobrych grają Ed Harris i Viggo Mortensen a złym jest Jeremy Irons. Wszystko niby w porządku, niestety ze smutkiem zauważyłem że końcówka mimo że taka jak na western przystało to jednak okazuje się nudna. Owszem sam pomysł z wprowadzeniem do historii osoby dość szczególnej damy (granej przez Renée Zellweger) uważam za całkiem udany - wszystko się bardzo ciekawie rozwija, przygoda goni przygodę, pojawiają się niespodzianki aż tu nagle im bliżej końca tym bardziej pociąg zwalnia. Może ma to oddać atmosferę, którą odczuwa główny bohater - nie wiem. Powiedzieć za to muszę że kilka klasycznych westernowych patentów połączonych z fajnymi postaciami dało w efekcie film, na który dobrze mi się patrzyło chociaż prawdą jest że ostatni kwadrans był dla mnie rozczarowaniem. Mimo wszystko - nienajgorzej.

http://www.imdb.com/title/tt0800308/

"Stranger on the Third Floor" (USA 1940, reż Boris Ingster)



Kawał dobrej roboty. Opowieść o świadku zdarzenia, którego zeznania obciążają jedynego podejrzanego w toczącym się procesie o zabójstwo. Główny bohater jest wziętym dziennikarzem i pasuje mu bycie w centrum uwagi podczas głośnej sądowej rozprawy aż do momentu kiedy zaczyna się zastanawiać na jak wątłych przesłankach bazuje jego przekonanie co do winy oskarżonego. Mało tego - zrządzenie losu sprawia że nasz redaktor we własnej osobie może się wkrótce znaleźć w podobnym położeniu. Film jest krótki więc napięcie rośnie dość szybko i co ważniejsze w bardzo fajnym stylu. Paranoja, słyszane przez widza myśli, koszmary senne, wszystko to składa się na bardzo dobry seans. Do tego dochodzi bardzo mroczny i budzący zimną grozę Peter Lorre - naprawdę dobry w mało wyeksponowanej roli. Zdecydowanie bardzo mi się wszystko podobało - nawet wędrujące po rękawie plamy deszczu.

http://www.imdb.com/title/tt0033107/

niedziela, 12 grudnia 2010

"Blood of the Man Devil" (USA 1965, reż Harold Daniels)




To jeden z tych dziwnych filmów: istnieje pod kilkoma tytułami, jako reżyserów podaje się jeszcze dwóch innych panów i ponieważ nigdzie nie pojawia się słowo "copyright" można go sobie legalnie i za darmo obejrzeć. Mamy tutaj dwóch oddających cześć Szatanowi braci, których przeznaczenie jest nierozerwalnie złączone z rzuconą przed wiekami na rodzinę klątwą. Jeden z nich się świetnie bawi strasząc lokalnych wieśniaków rozmaitymi rytuałami, drugi chętnie ocaliłby najmłodszą krewną przed losem jaki niechybnie musi ją spotkać. Do tego wszystkiego wplątuje się doktor, który oczywiście jest bardzo sceptyczny - jednak tylko do czasu. Jakby tego było mało na wszystko nakłada się wątek niespełnionej miłości sprzed lat (doktora i siostrzenicy). Nie mogę powiedzieć żeby mi się nie spodobało - jakiś nastrój grozy da się wyczuć, klimat momentami jest bardzo fajny chociaż jak wspomniałem na początku - wszystko to takie trochę dziwne. Akcji w zasadzie jest niewiele i całą opowieść pchają do przodu dialogi, wszystko wydaje się być starsze niż na to wskazuje metryka, są dziwne efekty specjalne pod koniec a Lon Chaney jest bardzo fajny. Zarówno ze względu na treść jaki i formę można tu bez wątpienia przykleić łatkę "opowieść niesamowita". Aha, rogi Beliala są super!

http://www.imdb.com/title/tt0059285/

środa, 8 grudnia 2010

"Snajper" ("Sun cheung sau" Hong Kong 2009, reż Dante Lam)




Strasznie głośno strzelali z karabinów. Nie ma się co z drugiej strony dziwić bo film traktuje o policyjnej jednostce strzelców wyborowych. Gra tu jeden aktor ze wspaniałego "Infernal Affairs" i chyba ogólnie zamierzenie było takie że "Snajper" będzie podobny w klimacie. Niestety nie jest. Owszem zdjęcia są bardzo ładne i wszystkie strzelaniny odpowiednio widowiskowe, jest nowoczesny montaż, podkręcająca akcję muzyka i generalnie bogata produkcja jednak na nieszczęście jakieś pół godziny przed końcem filmu wychodzi na jaw główna motywacja jednego z bohaterów i wszystko staje się dosyć banalne. Zupełnie znienacka widz nabiera pewności jak się to wszystko musi skończyć i tak się kończy. Wielka to szkoda bo początek był bardzo fajny i całkiem wciągający a końcówkę oglądałem trochę z rozpędu i trochę po to żeby obejrzeć obowiązkową końcową jatkę. Nie jest to najgorszy gniot i ogólnie da się to oglądać (a niejeden się pewnie tym solidnie zajara) ale do mistrzów gatunku mu daleko.

http://www.imdb.com/title/tt1194624/

"Murder, My Sweet" (USA 1944, reż Edward Dmytryk)



Co najmniej jeden film tego reżysera już widziałem i mi się podobał. Teraz wcale nie było inaczej. Pan Dmytryk wziął na warsztat klasycznego Chandlera i spisał się w sumie bez zrzutu. Wszystko jest dość pokomplikowane - nasz ulubieniec Philip Marlowe dostaje zlecenie odszukania pewnej damy i im dłużej jej szuka tym bardziej zawiłe wszystko się robi, coraz więcej ludzi patrzy mu na ręce i coraz ciekawsze wątki wychodzą na jaw. Ogromnie mi się podobała (co nie dziwne) scena sennych halucynacji gdzie bohater przechodzi przez kolejne drzwi - wczesne efekty specjalne to jest właśnie to! Myślę że obejrzę to jeszcze nie raz bo sprawiło mi sporo radochy a przy tym stopniu złożoności intrygi na pewno będę po kolei odkrywał wszystko na nowo.

http://www.imdb.com/title/tt0037101/

piątek, 3 grudnia 2010

"Nikos the Impaler" (Niemcy 2003, reż Andreas Schnaas)



Najgorszy z najgorszych. To nawet nie jest śmieszne. Pan Schnaas napisał, wyreżyserował i oprawił muzyką film, w którym obsadził się w roli rumuńskiego wojownika, który reinkarnuje się w Nowym Jorku gdzie zaczyna siać kompletnie bezsensowne zniszczenie. Od początku do końca mamy do czynienia z bardzo wielką pomyłką. Scenariusz tragicznie prosty i naiwny, gra aktorska na poziomie aktorów porno, zero napięcia, wszystko jest absolutnie tanie, nieporadne i złe. Apogeum filmu ma miejsce kiedy szwarccharakter Nikos wywijając niesamowite figury swoim tekturowym mieczem wpada do wypożyczali kaset wideo i z taśm ożywia Hitlera (który jest grubaskiem!), zombie i dwóch ninjów... Jakby tego było mało całości towarzyszy tani punkrock śpiewany po niemiecku. W sam raz do nowojorskich klimatów. Oczywiście, seans może komuś sprawić wiele radości bo słabo podrobiona jucha leje się gęsto a głupota goni głupotę więc przy grupowym oglądaniu wrażenia mogą być niezapomniane. Jeśli pokonamy poczucie żenady to spotka nas dużo perwersyjnej przyjemności.

http://www.imdb.com/title/tt0309916/

"Machete" (USA 2010, reż Ethan Maniquis + Robert Rodriguez)



Uwielbiam takie kino więc kolejny raz nie jestem w stanie być obiektywny. Jest jak zawsze świetny Danny Trejo, są fruwające obcięte głowy i malownicze jatki posunięte do granic absurdu (wygrywa chyba skok na jelitach, poprzedzony odpowiednią gadką). Są świetni De Niro i Seteven Seagal jako źli kolesie. Są fantastyczne dialogi i kompletnie absurdalne, możliwe tylko w filmie zbiegi okoliczności ("Niesamowite! Kula, która trafiła go w głowę odbiła się od kuli, która tam już tkwiła!"). Wszystko jest dokładnie takie jak powinno być w tanich filmach a jednak poszły na to całkiem spore pieniądze, dzięki czemu seans daje maksymalną radochę tym, którzy się odpowiednio nastawią. Zrywałem boki ze śmiechu i klaskałem w dłonie jak małe dziecko. Chętnie zobaczę znów już niedługo.

http://www.imdb.com/title/tt0985694/

piątek, 26 listopada 2010

"The Narrow Margin" (USA 1952, reż Richard Fleischer)



Bardzo dobre. Rzecz jest o tym jak pan policjant eskortuje będącą świadkiem koronnym ex-żonę gangstera, który oczywiście wcale nie chce aby jego była dotarła na miejsce rozprawy. Żeby było fajniej państwo jadą pociągiem co znacznie utrudnia wieczne chowanie się przed znajdującymi się w tym samym, pędzącym składzie egzekutorami. A skoro tak, to robi się coraz ciaśniej i napięcie naprawdę równo i skutecznie idzie w górę. Film na pewno ogromnie tani bo kręcony w ogromnej większości w tekturowym pudełku udającym pociąg i bez udziału znanych nazwisk, ale naprawdę trzeba uczciwie przyznać że to kawał dobrej roboty. Do samego końca nie wiemy jak to wszystko się skończy a i tak okazuje się co innego - tym lepiej. Nie spodziewałem się że będzie to aż takie fajne. Doskonały przykład na to, jak przy pomocy niewielkich środków osiągnąć świetny efekt.

http://www.imdb.com/title/tt0044954/

"The Big Doll House" (USA 1971, reż Jack Hill)



Nie ma się co oszukiwać - film jest super i basta! Kobiece więzienie na Filipinach, Pam Grier i kilka innych strasznie fajnych dziewczyn, tyle ile trzeba golizny i przemocy a do tego heroina, kapusie, rewolucjoniści, okrutna klawiszyca-gadzina, nie-tak-bardzo-mroczna tajemnica i oczywiście plan ucieczki - naprawdę wszystko jest na miejscu. Z zaskoczeniem i radością odnotowałem fakt, że gra tu także niejaki Sid Haig (znany mi głównie jako Cpt. Spaulding) i naprawdę jego postać też jest super. Do tego, co nie jest niespodzianką, dochodzi naprawdę bardzo dobra muzyka - kawałek towarzyszący scenie podglądania pod prysznicem wgniótł mnie w ziemię. W ogóle akcji wciąż akompaniuje dużo dobrych utworów - aż do szalonej końcówki. Jak ja się ogromnie cieszę że prawie czterdzieści lat temu ktoś nakręcił taki film.

http://www.imdb.com/title/tt0066830/

sobota, 20 listopada 2010

"Zemsta szeryfa" ("Hang 'Em High" USA 1968, reż Ted Post)



Fajnie. Na początku wieszają niewinnego Clinta Eastwooda a potem jednak ktoś go odcina od sznura i zaczyna się opowieść o zemście. Wiadomo - całość trwa dwie godziny to i poboczne wątki się znajdą, tak że dzieje się sporo. W sumie nie mogę powiedzieć żeby jakoś mnie ten film powalił ale dobrze się go oglądało, ciągle pojawiały się kolejne zagadki czy klasyczne westernowe przeszkody więc naprawdę fajnie się na to patrzyło, mimo tego że koniec w zasadzie mnie trochę zawiódł. Clint ma tu ledwie 38 lat i samo to sprawia że człowiek gapi się w ekran i mówi "Łaaał!". Akurat ostatnio miałem ochotę obejrzeć jakiś western i ten elegancko mi podszedł. Bez nadmiernej ekscytacji ale za to z poczuciem że jest to godny reprezentant gatunku. Idealny na jesień.

http://www.imdb.com/title/tt0061747/

"36-sta Komnata Shaolin" ("Shao Lin san shi liu fang" Hong Kong 1978, reż Chia-Liang Liu)



Ojej. No tak, zaczyna się bijatyką a potem już głównie z niewielkimi przerwami jest bijatyka. Żli napadają na dobrych i jeden z uciekinierów używając chytrego fortelu zapisuje się do klasztoru Shaolin gdzie powoli i z mozołem zdobywa umiejętności, które w końcu pozwolą mu wymierzyć sprawiedliwość i rozpowszechnić Kung-Fu na cały świat. Prawda że pięknie? Mimo kłopotów na szczęście wszystko kończy się dobrze ale po drodze mamy dokładnie to czego się możemy spodziewać: dużo naparzania w rozmaitych stylach, ujęciach i choreografii, staroświeckie metody treningowe, typowy dla gatunku humor, zdjęcia tylko w studio, wszystko jak trzeba. Obejrzałem sobie i się zdziwiłem że to znowu to samo, ale potem pomyślałem że to właśnie tak miało być. W końcu to film Kung-Fu, Hong-Kong, lata siedemdziesiąte. Yeah!

http://www.imdb.com/title/tt0078243/

"Ponyo" ("Gake no ue no Ponyo" Japonia 2008, reż Hayao Miyazaki)



Jeśli napiszę że wizualnie olśniewające to nie będzie nic nowego, bo autor raczej lipy w tym temacie nie daje. Robaczki biegające po kamykach, świat zalany wodą, szalejące kłębowiska ryb, samochodzik pędzący przez deszcz to wszystko majstersztyki animacji. Z drugiej strony trochę mi zabrakło tutaj głębi. Owszem historia bardzo ciekawa, fajnie opowiedziana i to naprawdę dobry film, szkoda tylko że niektóre z poruszanych wątków zostały potraktowane po łebkach. Niby o czymś jest mowa a potem jednak jakoś temat się rozmywa. Szkoda. Mam też wrażenie że Miyazaki trochę zaczyna powielać własny schemat chociaż wciąż jeszcze opowieść się bez problemu broni. Ogólnie to wiadomo: jestem bardzo zadowolony że obejrzałem, ale jednak "Hauru" czy "Mononoke" wydają mi się fajniejsze bo są bardziej złożone. Dla fanów lektura obowiązkowa dla niefanów godne polecenia jako solidna rzecz.

http://www.imdb.com/title/tt0876563/

poniedziałek, 15 listopada 2010

"Phantom of the Opera" (USA 1943, reż Arthur Lubin)



W ogóle nie znałem tej jakże sławnej historii i jakoś się udało w końcu do niej usiąść. Niestety się chyba zawiodłem. Mimo że film klasyczny i z tego tylko powodu miły dla oka to wydaje mi się że wszystko jest potraktowane po łebkach, nie do końca wyjaśnione. Dobrze się to ogląda, tu nie ma dyskusji i pewnie mając 15 lat mniej jarałbym się bardziej. Opera bardzo fajna i to że wiele obecnych na ekranie wykonów nie posuwa akcji do przodu zupełnie mi nie przeszkadzało. Postacie ciekawe, także te drugoplanowe, niby wszystko w porzo jednak jedyne co mi się wydało do końca dobrze rozegrane to wątek panów konkurujących o panią. Nie chcę pisać że to zły film, bo taki nie jest - wizualnie wszystko jest dopięte na ostatni guzik, muzyka przemawia do widza i nie mogę powiedzieć żeby śpiewane fragmenty spowalniały bieg zdarzeń ale co ja poradzę że fabularnie pozostaje mi lekki niedosyt? Kilka wątków zdecydowanie można by pogłębić. Jedyne rozwiązanie to obejrzeć inne wersje i zobaczyć czy to wina interpretacji czy samej opowieści.

http://www.imdb.com/title/tt0036261/

czwartek, 11 listopada 2010

"Pogłos" ("Reverb" Wielka Brytania 2008, reż Eitan Arrusi)



Całkiem w porządku. Podobny do japońskich historii o duchach horror, w którym bohaterowie znajdują się (nocami, nielegalnie i po znajomości) w dużym i wypasionym studiu nagraniowym. Schemat ten co zawsze - nieokiełznane zło czające się w odciętym od świata miejscu vs ludzie, którzy się tam znaleźli. Nie do końca przekonywała mnie aktorka grająca główną bohaterkę, chociaż im bliżej końca i im mniej mówiła tym wszystko się robiło fajniejsze. Inna rzecz do której bym się przyczepił to te wszystkie sztuczki z oczyszczaniem i przetwarzaniem dźwięków. Jestem pewien że ktoś zajmujący się tym profesjonalnie umierałby ze śmiechu a my niestety musimy przyjąć na słowo wszystko to, co w tej kwestii robią bohaterowie. Ponieważ czas i miejsce akcji to studio nagrań nocą, wiadomą rzeczą jest że będzie dużo zabawy różnymi pogłosami, echami, szumami etc co oczywiście doskonale buduje nastrój. W ogóle dobrze się na to patrzyło - i to mimo tego że opowieść jest dość sztampowa, i mimo że ze strachu to nie umierałem, i mimo że od początku raczej wiadomo co będzie grane (a co za tym idzie główne pytanie brzmi: który z nich dożyje końca?). Krew się leje ładnie, sny straszą, intryga się nie dłuży a końcówka jest taka jak powinna być. Mi takie coś wchodzi.

http://www.imdb.com/title/tt0772197/

"Brüno" (USA 2009, reż Larry Charles)



Chyba już wszystko na temat filmów pana Barona Cohena już powiedziano i napisano. Wreszcie obejrzałem "Brüno" i oczywiście mnie rozbawił. Pewnie dlatego że jest durnowato / bezczelno / okropnie śmieszny, chociaż momentami to co się dzieje robi się przerażające (np wtedy kiedy rozmawiał z rodzicami dzieci, które chciał zatrudnić do sesji zdjęciowej). Odkąd się natknąłem na twórczość autora filmu to podobało mi się to co robi więc byłem pewien że tym razem nie będzie inaczej. Zaznaczyć należy że krwi oczywiście nie ma - jest za to sporo chamskich dowcipów. Tak jak miało być.

http://www.imdb.com/title/tt0889583/

"Flesh Eater: Revenge of the Living Dead" (USA 1988, reż S. William Hinzman)



Podobało mnie się. Reżyserem filmu jest koleś, który w klasycznej "Night of the Living Dead" grał jednego z głównych zombie i tutaj postanowił się nieco przylansować więc się wyeksponował. Jest reżyserem, scenarzystą i gra rolę (niespodzianka!) głównego zombie. Wspaniale, prawda? Intryga oczywiście banalnie prosta - farmer z odległej wsi trafia w lesie na trumnę i wypuszcza na zewnątrz właśnie pana Hinzmana. Na dodatek w tym samym lesie bawi się grupa małolatów więc wiadomo na kogo będzie polowanie. Kilka scen bardzo udanych, ogólnie wszystko aż do samej końcówki się toczy jak trzeba i dla fana horroru to na pewno dużo radochy. Jest tym fajniej, że poziom aktorstwa momentami sam z siebie budzi grozę i ogólnie powiew taniochy unoszący się nad całością jest dość mocny. Trzeba jednak przyznać że krew się udała, zombie tak samo, wszystko kończy się jak powinno w dobrym filmie o zombich. Oglądanie jesienią zdecydowanie ma sens - w filmowym lesie też już opadły z drzew liście co nadaje całej sprawie dodatkowego klimatu.

http://www.imdb.com/title/tt0109809/

niedziela, 24 października 2010

"Wszyscy kochają Mandy Lane" ("All the Boys Love Mandy Lane" USA 2006, reż Jonathan Levine)



Słabiutki. Niby taki typowy teenage slasher ale tak naprawdę to wyjątkowa porażka. Grupa nastolatków na odległym ranczo po kolei staje się ofiarami morderstw. Niestety - coś takiego jak napięcie ani przez chwilę nie istnieje, dialogi momentami są totalnie żenujące, tajemnicy w zasadzie też żadnej nie uświadczymy, główna bohaterka ma być niby taka piękna a jakoś wcale nie jest. Wszystko okazuje się maksymalnie sztampowe i kiepskie po prostu. Owszem czasami są bardzo ładne zdjęcia ale w nowych hollywoodzkich produkcjach to wstyd nie pokazać kilku ciekawszych ujęć, dzięki czemu mamy przykład klasycznego przerostu formy nad treścią. Obejrzałem do końca w nadziei na krwawe sceny ale nie były one w stanie zrekompensować ogólnej chały. Cienizna.

http://www.imdb.com/title/tt0490076/

"Testament Drummonda" ("The Drummond Will" Wielka Brytania 2010, reż Alan Butterworth)



Bardzo fajne, bardzo proste i zarazem zabawne. Historia jest taka: dwóch braci spotyka się na wsi po śmierci ojca żeby zrealizować jego testament. Obaj są mieszczuchami i nie za bardzo się lubią nawzajem. Okazuje się że papa oprócz rozpadającego się domu zostawił także sporą sumkę, pojawia się trup i robi się coraz ciekawiej. Osiągnięty bardzo prostymi środkami cel - kilka lokacji, kilku aktorów, czarno-białe zdjęcia, w zasadzie bez najmniejszego problemu mogłoby to być sztuką teatralną. Chociaż mimo tego że momentami widać taniochę i że aktorstwo też od czasu do czasu trąci sztucznością to ogląda się to wyśmienicie. Kiedy trzeba jest naprawdę wesoło, tajemnica plącze do samego końca i nawet jeśli coś wydaje się być przewidywalne to też nas to bawi bo na ekranie dzieje się dokładnie to czego byśmy chcieli. Ostatni film na tegorocznym Festiwalu, zdecydowanie na plus.

http://www.imdb.com/title/tt1657448/

"The Sun" ("El Sol" Argentyna 2009, reż Ayar Blasco)



Dziwnie się ogląda dzień po dniu argentyńskie filmy animowane. "The Sun" jest zupełnie inny niż "Boogie" zarówno w formie jak i treści - "anarchistyczny" to chyba najbardziej pasujący przymiotnik. Kreska jest strasznie prosta, chamska można by powiedzieć, animacja też. W zasadzie to jak ten film jest narysowany zapadło mi najbardziej w pamięć - przychodzą na myśl płaskie plamy kolorów i prosto narysowane ludziki - jestem jednak niemal pewien że to świadomy wybór formy a nie brak umiejętności. Humor jest i owszem, dość gruby i chwilami przaśno-bezczelny chociaż fajne są też momenty z zabawą samym medium (np jak się okazuje dlaczego wszystkie dialogi czyta jeden facet). Opowieść ma miejsce w przyszłości, po jakiejś nuklearnej wojnie gdzie wszystko jest wyniszczone i opustoszałe. Mówiąc najprościej: oglądamy liczne przygody jednego nieokrzesanego koleżki i jego najbliższej przyjaciółki (albo dziewczyny, sam już nie wiem). Podobał mi się. Chętnie obejrzę jeszcze raz.

http://www.imdb.com/title/tt1324057/

czwartek, 21 października 2010

"Boogie, the Oily" ("Boogie, el aceitoso" Argentyna 2009, reż Gustavo Cova)



Bardzo fajne. Animowana historia o pewnym bezwzględnym płatnym mordercy, który nie dość że nie zna życia poza zabijaniem to jest absolutnie przeokropnym chamem i bezczelnym brutalem. Rzecz polega na tym że pewnego dnia w mieście pojawia się inny, elegancki zabójca i czego nietrudno się domyślić między panami rozpoczyna się śmiertelna rywalizacja. Najsłabsze są chyba robione w 3D samochody - trochę za bardzo odstają od reszty chociaż nie można powiedzieć że są zupełnie z innego świata. Reszta ogromnie mi się podobała. Rysunkowa krew chlapie szalenie malowniczo (oj wybawili się panowie animatorzy, wybawili), kreska jest prosta ale atrakcyjna dla oka, dialogi dowcipne a mroczno-humorystyczny klimat bardzo udany. A najbardziej ze wszystkiego (no oprócz krwi) podobał mi się szlug lewitujący przez cały film nad dolną wargą bohatera. Naprawdę solidnie się wybawiłem i najfajniej by było gdyby panowie wkrótce nakręcili dalszą część przygód Boogie'go bo chcę więcej!

http://www.imdb.com/title/tt1235827/

poniedziałek, 18 października 2010

"We are what we are" ("Somos lo que hay" Meksyk 2010, reż Jorge Michel Grau)



No jeśli rzecz jest o kanibalach z Meksyku to wiadomo że nie będę narzekał. Może nie wszystko mi się tu podobało - bohaterowie zachowują się dość dziwnie, czasami wręcz kompletnie bez sensu. Niby można to tłumaczyć ich szczególną życiową sytuacją i oczywiście tym że głowa rodziny na samym początku filmu umiera ale jakoś tak nie do końca mi oni pasowali. Może dlatego że wszyscy są dość małomówni i to przez to tworzy się taka trochę chora atmosfera? W końcu są jak na otaczające nas standardy konkretnymi szaleńcami - może to jak się zachowują ma uwypuklać ich nieprzystosowanie? A "Czy to słuszny zabieg?" - to już pytanie innego rodzaju. Im bliżej finału tym więcej krwi i eleganckiej makabry (dobra scena jak matka z córką otwierają hakami ofiarę). W ogóle - im bliżej końca tym fajniej bo wszystko się jakoś sensowniej układa i to co widzimy na ekranie staje się jaśniejsze dla widza pomimo tego że bohaterowie zachowują się wciąż całkiem dziwacznie (choć momentami całkiem śmiesznie). Kończy się dość dobrze i mimo tego trudnego klimatu podobał mi się.

http://www.imdb.com/title/tt1620604/

"American Jihadist" (USA 2010, reż Mark Claywell)



Niezłe. Dokument o facecie, który od piętnastego roku życia jest żołnierzem na różnych wojnach. Myk polega na tym, że odkąd wrócił z Wietnamu to walczył w różnych konfliktach już tylko po stronie muzułmanów - Afganistan, Liban, Bośnia i Hercegowina. Przyznaje się do tego że przestał liczyć zabitych gdy na liczniku miał 173 ale to nie znaczy że na tym się zatrzymał. Nigdy za nic nie skazany (nawet nie poszukiwany, bo i za co?), mieszka sobie teraz w Bośni z żoną i trójką dzieci i jeździ do Stanów raz na jakiś czas dorabiać. Mocny temat ale też dobrze potraktowany - wypowiada się sam bohater jak też naprawdę bardzo wiele innych osób: oczywiście rodzina, smutni panowie z CIA, duchowni lecz także towarzysze broni czy przyjaciel bohatera, który obecnie się ukrywa przed Amerykanami w Iranie (ścigany za morderstwo, żeby nie było). Odwiedzonych w tym celu zostało bardzo wiele miejsc, dokopano się nawet do jakichś starych libańskich nagrań na których jest bohater filmu. Ogólnie rzecz bardzo ciekawa. Sama blizna na jego brzuchu robi spore wrażenie a i reszta filmu nie mniejsze.

http://www.imdb.com/title/tt1508011/

sobota, 16 października 2010

"Sound of Noise" (Szwecja 2010, reż Ola Simonsson + Johannes Stjärne Nilsson)



Strasznie fajne. O wywrotowcach - muzykach, którzy tworzą dzieło "na sześciu perkusistów i miasto" i robią quasi-terrorystyczne akcje polegające na graniu porywających rytmicznych utworów w miejscach, delikatnie mówiąc nie do tego służących. Przykłady: na pacjencie w szpitalu lub na liniach wysokiego napięcia. Na dodatek ekipa ta jest ścigana przez pochodzącego z bardzo umuzykalnionej rodziny policjanta, który kocha ciszę. Wiadomo że taka sytuacja musi wygenerować sporo humoru. Może na koniec gubi się nam tempo i mogłoby (wręcz powinno) być bardziej spektakularnie jednak i tak świetnie się bawiłem. Najfajniejsza akcja to chyba ta w banku ("Wszyscy na ziemię, nie ruszać się, to jest koncert!"). Godne odnotowania jest to że perkusiści występują pod swoimi prawdziwymi imionami. Bardzo fajny temat i co nie mniej ważne dobrze podany. Wiadomo że dużą rolę odgrywa ścieżka dźwiękowa i ten element też jest dobrze wykorzystany i fajnie ogarnięty. Zdecydowanie na plus.

http://www.imdb.com/title/tt1278449/

"Everything Will be Fine" ("Alting bliver godt igen" Dania 2010, reż Christoffer Boe)



Rozczarowałem się. Film ma spory potencjał jednak reżyser i scenarzysta nie potrafili dobrze wykorzystać pomysłu. Tłumacz przywozi z wojny (nie wiemy czy to Irak czy Afganistan) zdjęcia, na których duńscy żołnierze dopuszczają się okrucieństw. Fotografie wpadają w ręce reżysera filmowego, który chce sprawę nagłośnić, co, jak nietrudno się domyślić wielu osobom nie będzie się podobało. Mamy mroczne sekrety i gęstniejącą atmosferę aż pod koniec niestety wszystko się jakoś bezsensownie rozmywa. Finał jest naprawdę zaskakująco słaby - wiemy co się stało jednak w dobrym filmie powinno to być inaczej podane. Zdjęcia też są dziwne - czasami widać zabawę ostrością i chyba momentami operator przesadził bo chwilami wygląda to jak błąd w sztuce a nie zamierzony efekt. Tak samo nie wiem czemu dalekie plany są tak zrobione że wszystkie budynki zawsze wyglądają jak makieta do kolejki elektrycznej. Dziwne. Wkurzyłem się bo naprawdę do pewnego momentu było bardzo dobrze. Narracja nie jest linearna więc powoli łączymy klocki w całość aż do kulminacyjnego momentu kiedy główny bohater zamiast zrobić coś spektakularnego niespodziewanie opada z sił. Wyszedłem z kina z silnym poczuciem niedosytu.

http://www.imdb.com/title/tt1403846/

"Clash" ("Bay Rong" Wietnam 2010, reż Le Thanh Son)



Kasowy hit w Wietnamie, ich najlepszy film akcji. Podobał mi się. Prawdopodobnie właśnie dlatego że momentami rozkosznie trąci kaszanką. Generalnie mamy solidną porcję gangsterki gdzie głównym bohaterem jest atrakcyjna pani, która wykonuje rozmaite akcje dla swojego bossa w zamian za zwrot porwanej córki. Oczywiście wszystko się komplikuje podczas i tak już złożonej roboty polegającej na przejęciu cennego laptopa. Wydarzenia następują po sobie dość szybko, przed oczami gnają nam nowocześnie zmontowane strzelaniny, podchody, bijatyki i wszystko inne czego potrzeba - sponsorem jest BMW więc mają się też czym ganiać. Walki okropnie malownicze i momentami nieco przesadzone, ale ponieważ nie przekraczają pewnej granicy to fajnie się na nie patrzy. Inna sprawa to fakt, że bardzo ciekawie jest też zaobserwować jak wygląda (lub jak nam pokazują) Wietnam AD 2010. W pakiecie dostajemy jeszcze na maksa przewidywalny wątek romansowy i nieco bezsensowny koniec więc z odpowiednim nastawieniem do filmu można mieć z niego naprawdę mnóstwo radości.

http://www.imdb.com/title/tt1571565/

środa, 13 października 2010

"Thieves by Law" ("Ganavim Ba Hok" Izrael / Niemcy / Hiszpania 2010, reż Alexander Gentelev)



Super. Dokument o tym jak wygląda mafia w Rosji, skąd się wzięła i jak przez lata wyglądał jej rozwój aż do dziś na przykładach kilku przemiłych panów. Uczucie, które mnie wypełniało kiedy to oglądałem to kombinacja fascynacji, humoru i grozy. Film głównie składa się z wywiadów ale są też np zdjęcia z akcji policyjnych gdzie krew jednak chlapie. Pewnie są lepiej zrobione dokumenty ale ze względu na zawartość merytoryczną mało co jest aż tak ciekawe. W zasadzie tyle tu jest dobrego, że musiałbym streścić cały film. Bardzo fajne, zdecydowanie godne polecenia.

http://www.imdb.com/title/tt1644577/

wtorek, 12 października 2010

"Na krańcu świata" ("Край" Rosja 2010, reż Aleksei Uchitel)



Poprzedni film tego pana mi się nie za bardzo spodobał. Ten też nie. Przyznać należy że zdjęcia wgniatają w ziemię - rzecz się generalnie dzieje na kolei stąd mamy dużo steampunkowych obrazków i buchającej pary, lokomotywich pościgów i zbliżeń na koła i tłoki. Miałem jednak poczucie że za dużo jest podjarki samymi pociągami (chociaż owszem są przepiękne) i akcja za bardzo na tym traci. Za mało jest też jasne o co chodzi, choć może w tym cały urok. Drugi z rzędu seans na którym się poczułem za głupi i nie wykluczam kolejnego podejścia chociaż naprawdę po trzydziestu minutach projekcji pytałem "to o czym jest ten film?". Nie wiem czy to ja nie byłem w formie czy może to reżyser miał jakiś zamiar ale mu się on gdzieś rozpłynął. A może po prostu z panem Uchitielem się nie lubimy?

http://www.imdb.com/title/tt1706414/

"The Chosen Heaven" ("El cielo elegido" Argentyna 2010, reż Víctor González)



Pierwszy film jaki obejrzałem na tegorocznym Festiwalu no i niestety nie było tak super. Na papierze wszystko wygląda dobrze - młody ksiądz jedzie do parafii znajdującej się w odległych stronach a tam są dwaj starsi księża i robią rzeczy, które księżom nie przystoją. Jest całkiem malownicza krew i powinno być w porządku ale jednak się wynudziłem. Dwie godziny to stanowczo za dużo, dialogi są męczące (chociaż pewnie mają być mądre i głębokie), motywacja poszczególnych bohaterów przynajmniej dla mnie zupełnie niejasna i na domiar złego wszystko się toczy dość powoli. No nic, może to jest dobry film tylko nie dla mnie, może go kiedyś jeszcze raz obejrzę jak do niego dorosnę. Nie wiem.

http://www.imdb.com/title/tt0774519/

piątek, 8 października 2010

"Fabryka Oficerów" ("Fabrik der Offiziere" Niemcy Zachodnie 1989, reż Wolf Vollmar)



Telewizyjny miniserial, nieco ponad sześć godzin oglądania. Mocno dziwna rzecz. Po pierwsze wszyscy są na maxa okropnie brzydcy. A jakby tego było mało oświetlenie jest jak w kostnicy dzięki czemu widać każdego pryszcza i wszystkie pory w skórze. Makijaż taki że główny bohater cały czas wygląda na zaginionego członka Kraftwerku. Na tym nie koniec - pan reżyser zastosował też w szczególny sposób zabieg retrospekcji - przez pierwszą połowę kolejne osoby dramatu znienacka przedstawiają się nam patrząc w kamerę i opowiadają historię swojego dzieciństwa i jak to się stało że są tu gdzie teraz są. Tak to mniej więcej wygląda ale jest lepiej niż można sądzić. Intryga ma miejsce w szkole oficerów Wehrmachtu gdzie trafia nowy nauczyciel. W tajemnicy dostaje zadanie rozwikłania zagadki morderstwa, której ofiarą był jego poprzednik. Muszę przyznać że im dłużej się ogląda tym akcja bardziej wciąga, wszystko robi się coraz bardziej złożone a napięcie rośnie. Mimo tego że długo się przyzwyczajałem do wypacykowanych brzydali w końcu jednak załapało i gdy wszystko dobiegło końca powiedziałem: "Dobry film". Kropla za urwany łeb pod koniec. Należało mu się.

http://www.imdb.com/title/tt0096578/

czwartek, 30 września 2010

"Bleach: The DiamondDust Rebellion" ("Gekijô ban Bleach: The DiamondDust Rebellion - Mô hitotsu no hyôrinmaru" Japonia 2007, reż Noriyuki Abe)



Po pierwsze należy zaznaczyć że jest to część większej całości, o której istnieniu nie miałem pojęcia - w Japonii istnieje bodajże seria komiksów, seria animowana i oprócz tego kilka filmów długometrażowych opatrzonych hasłem "Bleach". Opowieść dotyczy strzegącej porządku organizacji i chyba nie trzeba wspominać że poszczególni jej członkowie mają szereg niesamowitych umiejętności, które czynią ich wyjątkowymi. Na "Diamond Dust Rebellion" trafiłem dość przypadkowo, zobaczyłem że się ciekawie zaczyna więc sobie obejrzałem. Przyznam że mi się podobało chociaż nie jest to anime bardzo wysokiego poziomu. Zdecydowanie największy plus filmu to szalejąca fantazja scenarzystów - bohaterowie latają, przekształcają się i w ogóle dzieje się mnóstwo magiczno-odjechanych rzeczy (najfajniejszy był chyba czar iluzji). Minus to fakt że momentami czuć że czegoś nie wiemy bo nie obejrzeliśmy którejś innej części bądź nie czytaliśmy komiksu - jednak nie sprawia to że film staje się bezsensowny i niezrozumiały. Historia sama w sobie jest dość prosta i chodzi o to że raczej nie docierają do nas drobne smaczki lub tego i owego trzeba się domyślić. Pewnie kiedyś zapoluję na resztę cyklu, a kto wie czy i tego filmu za jakiś czas nie obejrzę ponownie.

http://www.imdb.com/title/tt1148261/

środa, 22 września 2010

"Night Fright" (USA 1967, reż James A. Sullivan)



Dawno temu w pewnym amerykańskim miasteczku rozbiła się rakieta z kosmosu. Chwilę później zaczęły się okrutne mordy na młodych (granych przez trzydziestolatków) ludziach. Oczywiście niektórzy młodzi okazują się być sceptyczni i wbrew przestrogom tych rozsądniejszych idą bawić się do lasu. Wypływają lokalne mikrozależności i niesnaski po czym, gdy robi się gorąco otrzymujemy podane w dwóch zdaniach wyjaśnienie. Zaczyna się polowanie na okrutnego potwora-mutanta (którego najgorszą zbrodnią jest chyba to że ukradł kostium King-Konga i go popsuł). Brzmi wszystko banalnie ale dobrze się na to patrzyło - mamy ładną Dorothy Davis, stylowe samochody, zabawnie sztuczne dialogi, mamy bieganie po lesie i momenty zaskoczenia i prawie nawet mamy momenty grozy! Z drugiej strony jestem pewien że dla dzisiejszych fanów "Piły" zabiegi pokazane tutaj to raczej przedszkole. Nie wiem też czy brak jakiegokolwiek światła w bardzo wielu scenach to efekt zamierzony czy dziura w budżecie bo czasami naprawdę, szczególnie w plenerowych scenach po prostu nic nie widać. W fotel nie wgniata ale w jesienny wieczór można popatrzeć (za darmoszkę i na legalu).

http://www.imdb.com/title/tt0062036/

niedziela, 19 września 2010

"RocknRolla" (Wielka Brytania 2008, reż Guy Ritchie)



W porządeczku. Dobry gangsterski film, dokładnie taki jak Guy Ritchie umie i lubi zrobić. Znów mamy Londyn, plątaninę ciemnych interesów, niezłe dialogi, dobrą muzykę i galerię postaci z charakterem. Najfajniejsi byli niezniszczalni Ruscy i moment jak tytułowy RockandRolla wbił chamskiemu bramkarzowi ołówek w szyje - yeah! Super też to że przez cały film pan reżyser nie pokazał nam co jest na obrazie oraz sporo innych typowych dla niego smaczków. Czekam na obiecany sequel.

http://www.imdb.com/title/tt1032755/

sobota, 18 września 2010

"Doomsday Machine" (USA 1972, reż Harry Hope + Lee Sholem)



O rety! Już pierwsza scena z kotem rozwala. Mamy tu film, w którym chodzi o to że Chińczycy wynajdują maszynę mogącą zniszczyć ziemię (ach ci wstrętni Chińczycy, jak oni coś wymyślą...). W związku z tym wysłana zostaje w kosmos ekipa, która jak się okazuje ma służyć przetrwaniu gatunku gdzie indziej. Nieciężko się domyślić że mamy do czynienia z filmem Science Fiction klasy F albo Ł. Taniocha co chwilę uderza po oczach - statek kosmiczny zrobiony jest w dużym, przestronnym pokoju gdzie na fotelach i przy kredensie siedzą państwo astronauci w motocyklowych orzeszkach. Dużo radochy wynika też z kradzionych zdjęć (np statek kosmiczny widziany z zewnątrz jest co chwila inny, to są 3 różne pojazdy), z dziwacznych zachowań bohaterów, z najgorszych na świecie efektów specjalnych czy też z faktu że w trakcie produkcji zabrakło kasy i film dokańczał to kto inny (stąd pod koniec wszyscy mają na głowach hełmy gdzie nie widać twarzy, słabo?). A najlepsza moim zdaniem scena to ta z krwią - kiedy pan i pani zostają wyssani w przestrzeń. Muszę jednak przyznać że fabularnie opowieść całkiem trzyma się kupy chociaż zakończenie jest mówiąc delikatnie dość dziwne. Teraz już nikt by nie nakręcił takiego filmu, jestem pewien ("Są dobre strony tego że będą kobiety na pokładzie" - "Będą ci prały skarpetki?") - w ogóle trzeba przyznać że jest to zmierzch pewnej epoki. Pięć lat później na grubo wjechał Lucas i nic już nie było takie jak przedtem.

http://www.imdb.com/title/tt0061592/


A tu film w całości, na legalu, za darmoszkę.