piątek, 31 grudnia 2010

"Nude Nuns with Big Guns" (USA 2010, reż Joseph Guzman)



Na koniec roku, kiedy okazało się że w 2010 wyjdzie mi równo sto obejrzanych filmów trzeba było wybrać coś wybitnego. No i udało się. Krwi sporo, gołych cycków mnóstwo, tych wielkich spluw trochę mniej ale i tak całkiem-całkiem. Scenariusz, którego nie powstydziłby się nieco zboczony dwunastolatek okraszony jest takąż grą aktorską więc wiadomo że czeka nas półtorej godziny męczarni albo półtorej godziny radochy. Końcówka ordynarnie wskazuje na niezasłużony sequel ale ogólnie cała ta produkcja do subtelnych raczej nie należy. Nie wiem też o co chodzi z tym fetyszem ale mnie jakoś zakonnice zupełnie nie kręcą nawet jak się całują. Ba! nawet jak są prawie lub całe gołe! Przyznać jednak muszę że bardziej mi się podobało to niż takie "Zombie Strippers" chociaż wydaje mi się że to głównie dlatego że "Nude Nuns" dosłowniej kserują z Rodrigueza a jego zawsze bardzo lubiłem. Inna rzecz to wszelkie drobne efekty i pojawiające się na ekranie napisy, które są zrobione bardzo fajnie. Głupie to strasznie ale zabawy przy tym trochę jest.

http://www.imdb.com/title/tt1352388/

"Hellboy: Krew i żelazo" ("Hellboy Animated: Blood and Iron" USA 2007, reż Victor Cook + Tad Stones)



Bardzo fajne. Przede wszystkim ogromnie miłe dla oka. Kreska prosta ale bardzo ładna, dość wiernie oddająca ducha komiksu. Wszystko dobrze narysowane, pokazane widzowi i zanimowane. Kiedy trwa walka w ciemnym lochu to owszem jest ciemno ale i tak dokładnie widać co się dzieje. Sama historia też klawa bo sięgająca do czasów przedwojennych, pełna retrospekcji powoli przybliżających widza wraz z ekipą B.P.R.D. do rozwiązania zagadki. Wiadomo że w tego typu animacji nie może to wszystko być zbyt skomplikowane i wiele da się przewidzieć ale i tak jest bardzo w porządku. Sam Hellboy twardy i bezczelny jak trzeba, reszta ekipy też niczego sobie za to wrogowie całkiem spektakularni więc główny bohater nie ma z nimi lekko. Pełno w filmie jest drobnych smaczków, które nie wpływają zasadniczo na bieg akcji ale szalenie umilają oglądanie i między innymi dlatego tak bardzo mi się podobało. DVD kupiłem za 9,99 z kosza w hipermarkecie. Dobry deal.

http://www.imdb.com/title/tt0817910/

"Fist of Fury" ("Jing wu men" Hong Kong 1972, reż Wei Lo)



Gdyby w tym filmie nie grał BrusLi to byłby on o 80% słabszy (film, nie BrusLi). Opowieść jest sztampowa - rywalizacja dwóch szkół walki podkręcona waśniami na tle narodowościowym. Ci dobrzy to oczywiście Chińczycy, zły jest Japończyk okupant, który szykanuje chińskich adeptów sztuk walki i tak przytłoczonych tajemniczą śmiercią swojego mistrza. Naparzanki są naprawdę eleganckie - wszystko fajnie pokazane, zakończenie jest świetne a mistrz w wysokiej formie. Mi oczywiście dużo bardziej niż same ciosy i kopniaki podobała się jego niesamowita mimika, która jak dla mnie zrobiła cały film. Niesamowicie się patrzy jak Brus pokonuje kolejnych złych (a na koniec jak w przyzwoitej grze - bossa) i jego mordercze uderzenia największe wrażenie robią na nim samym. Najbardziej mi się podobała przedostatnia walka z wielkim Ruskiem, który wyginał metalowe sztaby. Jedyne co niepotrzebne to smętne gadki o miłości - można było spokojnie zrobić film o 20 minut krótszy, w którym akcja nie siada po to żeby widz zobaczył szczerą rozmowę w środku nocy. Żeby była jasność - jestem daleki od narzekania - "Fist of Fury" to kawał dobrej roboty.

http://www.imdb.com/title/tt0068767/

"Deep Red" ("Profondo rosso" Włochy 1975, reż Dario Argento)



Raz na jakiś czas koniecznie trzeba obejrzeć jakiś film Dario Argento albo Lucio Fulci'ego i nie ma przebacz. Tym razem trafiło na "Profondo Rosso" i muszę przyznać że podczas projekcji stopniowo przypominało mi się że już to gdzieś kiedyś dawno temu widziałem jednak nie pozbawiło mnie to przyjemności oglądania (i nie wiedziałem kto zabił!). Ponieważ filmu nie mam wpisanego do Indexu to koniecznie musiał się pojawić. Jak zwykle jest tu wszystko czego potrzeba: seria krwawych zabójstw (najfajniejsza jest chyba ta pozycja w oknie z szybą w szyi), muzyka w wykonaniu The Goblins, sporo fajnych zdjęć i kilka zakrętów intrygi. Melodyjka towarzysząca zabójstwom mocno się wwierca w głowę i to kolejna rzecz, która mi pasuje. Dokładnie takiego filmu mi było trzeba. Żeby było śmieszniej to angielski bohaterów co chwila się zmieniał we włoski z napisami i na odwrót.

http://www.imdb.com/title/tt0073582/

środa, 29 grudnia 2010

"The Business" (Wielka Brytania / Hiszpania 2003, reż Nick Love)



Współczesne brytyjskie kino gangsterskie. Takie gdzie często i z pasją powtarzają się słowa "fuck" i "cunt", gdzie narrator mówi że wtedy powinni dać sobie z tym spokój, gdzie znów jest pokazana czyjaś historia a ten ktoś niezbyt chętnie wyciąga z tego co się dzieje morał. Jak to najczęściej bywa główny bohater w osobie porywczego młodzieńca musi uciekać i znajduje opiekę pod skrzydłem pewnego uznanego w półświatku gangstera. Nieciężko się domyślić że będziemy tu mieli pełny przegląd kariery od zera na sam szczyt i z powrotem do nędzy. Różnica polega na tym że wszystko dzieje się w Hiszpanii i że mamy lata osiemdziesiąte. Danny Dyer gra tą samą postać co z grubsza za każdym razem, kiedy widzę go na ekranie - cóż ja poradzę że to mu dobrze wychodzi? Taki "RocknRolla" jest raczej fajniejszy bo bardziej złożony i żwawiej nakręcony ale "The Business" też daje się obejrzeć. A jak ktoś lubi takie kino to wręcz powinien. Co najmniej przyzwoita rzecz.

http://www.imdb.com/title/tt0429715/

"TRON" (USA 1982, reż Steven Lisberger)



Dopiero teraz obejrzałem "TRON" pierwszy raz w życiu. Wiele słyszałem o tym jakie to kultowe dzieło i szereg zachwytów i ochów i achów i muszę przyznać że rzeczywiście to jest mistrzostwo świata. Prawie 30 lat minęło od zrobienia tego filmu i wciąż wymiata! Ani pionierskie komputerowe animacje ani ich ciuszki ani efekty wcale nie rażą nieporadnością. Nie miałem poczucia żenady ani wiochy przez najmniejszą chwilę. Cała scenografia i stylizacja jest dopieszczona w taki sposób że mimo upływu czasu wciąż wygląda wiarygodnie i niesamowicie zarazem. Mało tego - mimo że fabuła jest w idealnie disneyowskim stylu to nawet przez chwilę na nią nie narzekałem. Jeff Bridges jest też bardzo fajny, dobrze dobrany. W ogóle ogromnym plusem tego filmu jest to że wszystko po prostu idealnie do siebie pasuje, każdy element jest na swoim miejscu przez co bez problemu łykamy historię, którą oglądamy. Trochę mi brak słów - bardzo się cieszę że wreszcie to obejrzałem i nie jestem zawiedziony, wręcz przeciwnie - jaram się na maxa.

http://www.imdb.com/title/tt0084827/

"Saints and Soldiers" (USA 2003, reż Ryan Little)



Miałem ochotę obejrzeć jakiś współczesny wojenny film więc sięgnąłem po "Saints and Soldiers", nic na ich temat nie wiedząc. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym była plansza z nazwą popularnej gry komputerowej z dodanym słówkiem 'productions', że niby teraz stawiają na kino. Rzeczywiście - szybko okazało się że scenariusz filmu przypomina zapis sesji RPG. Najpierw zbiera nam się drużyna, potem pojawia się zadanie i od tej pory jedna typowa dla gatunku i konwencji przygoda goni za drugą a ich kolejność w zasadzie nie ma znaczenia dla fabuły. Niemcy są źli kiedy trzeba (bo kiedy trzeba są spoko), Amerykanin niby gryzie się z Brytyjczykiem, są też tanie gesty pojednania, kilka bijatyk/strzelanin, tekturowe postaci i koniec wiadomy od samego początku. Raczej dla pasjonatów i raczej drugi raz tego nie obejrzę.

http://www.imdb.com/title/tt0373283/

wtorek, 28 grudnia 2010

"Burn After Reading" (USA / Wielka Brytania / Francja 2008, reż Ethan Coen + Joel Coen)



Chyba nie widziałem kiepskiego filmu braci Coen i ten też mi się podobał. Im bliżej końca tym fajniej. Świetni w swoich rolach byli jak zwykle Brad Pitt i John Malkovich. Naprawdę oglądanie ich w akcji to czysta, niekłamana przyjemność. Clooney też w porządku - szczególnie im bardziej się wszystko komplikuje - jednak dla mnie on zawsze będzie oczko niżej w hierarchii niż dwóch panów wspomnianych wyżej. Opowieść jest mówiąc najprościej o tym jak pewne dokumenty pewnego ex pracownika CIA (Malkovicha właśnie) trafiają w niepowołane ręce i co z tego wynika, mając na uwadze fakt, że życie prywatne wszystkich osób dramatu to mówiąc delikatnie kłębowisko intryg. Wiadomo że będzie sporo zwrotów akcji i sporo śmiechu. Najpierw musiałem się przyzwyczaić do tych ich szeptów i mruczanych dialogów, ale potem było już coraz przyjemniej aż do zamykającej sceny.

http://www.imdb.com/title/tt0887883/

poniedziałek, 27 grudnia 2010

"Maniac Nurses Find Ecstasy" (Belgia / Węgry / USA 1990, reż Léon Paul De Bruyn)



Yeah! Troma nie daje plamy. Nie wiem jak oni to robią ale po obejrzeniu tylu po prostu złych filmów wreszcie trafiłem na taki, który jest tak zły że sprawił mi radość. W odosobnionym sanatorium (?) mieszkają sadystyczne pielęgniarki, które dopuszczają się najgorszych okrucieństw. Ich szefowa ma na imię (i tu niespodzianka) Ilse a jej ukochana jest opętaną żądzą mordu nastolatką, która całe dnie spędza na czytaniu komiksów (serio!). Prawda że brzmi słodko? Do tego prawie wszystkie dziewczyny są ubrane w białe pończochy i często ganiają bez biustonoszy za to z ciężkimi karabinami maszynowymi. W zasadzie od samego początku pękałem ze śmiechu a potem było tylko coraz zabawniej. Najlepszy ze wszystkiego jest chyba narrator - zamiast męczyć "aktorki" dialogami większość rzeczy jest opowiedziana przez głos z offu - rewelka! Sam nie wiem kiedy było najśmieszniej bo strasznie na pewno nie było ani przez chwilę. Dobra rzecz do oglądania grupowego, szczególnie jak towarzystwo jest z tych weselszych.

http://www.imdb.com/title/tt0165870/

"Django" (Włochy / Hiszpania 1966, reż Sergio Corbucci)



Czy mi się wydaje czy to właśnie jest pierwszy w historii spaghetti western? Jeśli tak to absolutnie nie dziwi mnie armia naśladowców bo rzecz mimo tego że dość błaha to jednak okropnie fajna. Django to główny bohater, który pieszo przemierza Dziki Zachód ciągnąc za sobą trumnę. Jest dużo błota, strzelanin i spoglądania spod kapelusza ale też sporo zwrotów akcji i wszelkich niezbędnych gatunkowi ozdobników. Ani przez chwilę seans mi się nie dłużył bo wciąż pojawiały się kolejne świetne motywy (a to ucieczka z trumną, a to kolejne strzelaniny) i wciąż żwawo kibicowałem Nieznajomemu w Czerni. Zdecydowanie warte obejrzenia, dobrze by też było dopaść mniej ocenzurowaną wersję bo ta, którą widziałem jest chyba najkrótsza (87 minut).

http://www.imdb.com/title/tt0060315/

"Before the Devil Knows You're Dead" (USA / Wielka Brytania 2007, reż Sidney Lumet)



Strasznie fajne. Generalnie chodzi o to że jest napad na jubilera, który bardzo, ale to bardzo się nie udaje i jasne jest że ktoś będzie musiał ponieść pewne konsekwencje. Świetny jest Philip Seymour Hoffman - naprawdę ma wiele momentów żeby się wykazać i za każdym razem potrafi sprostać zadaniu. Marisa Tomei już niemłoda ale za to często na golasa więc też raczej nie jest to powód do narzekania. Zabieg ze skokami po chronologii udał się tak, że palce lizać, mamy sporo bardzo fajnych zdjęć i sporo bardzo fajnych postaci, akcja ani na chwilę nie przystaje a wszystko podkręca bardzo dobra muzyka. Im dłużej o tym myślę tym bardziej się upewniam że to świetny film.

http://www.imdb.com/title/tt0292963/

sobota, 25 grudnia 2010

"Darkness Falls" (USA 2003, reż Jonathan Liebesman)



Jak na drugoligowy horror to całkiem przyzwoita robota. Wiadomo pojawiają się rozmaite drobne błędy i do tego czy owego można się przyczepić ale w ostatnim zalewie zupełnie słabych horrorów "Darkness Falls" ociupinkę wystaje ponad masę. Krew potraktowana została trochę po macoszemu bo zdecydowanie można ją było wyeksponować a tu jej obecność jest raczej zaznaczona niż pokazana w pełnej krasie. Film opowiada o małym miasteczku gdzie dawno temu mieszkała pewna staruszka, którą źle potraktowano i która teraz realizuje swoją klątwę a ta dotyczy dzieciaków tracących ostatni mleczny ząb. Wiadomo że mamy tu bezpośrednie odwołanie do opowieści o Tooth Fairy, z tą drobną różnicą że w wyniku działań złych ludzi wróżka stała się szukającą zemsty wiedźmą. Mimo tego że od początku widz ma jasność jak wszystko się skończy to po drodze ma miejsce wystarczająca ilość meandrów fabuły żeby nie ziewać z nudów. Sama czarownica też jest całkiem przyzwoicie zrobiona - ani komputer ani charakteryzacja nie rażą. Może nie jest to wybitne dzieło ale uważam że jego twórcy nie muszą się wstydzić (no chyba że bardzo chcą). Po projekcji byłem całkiem usatysfakcjonowany, czego przyznam, nie spodziewałem się.

http://www.imdb.com/title/tt0282209/

piątek, 24 grudnia 2010

"Get Him to the Greek" (USA 2010 reż Nicholas Stoller)



Całkiem udana komedia oparta na zupełnie banalnym pomyśle. Oto mamy biurowego pracownika wytwórni płytowej, spokojnego, marzycielskiego grubaska, któremu przypada zadanie ściągnięcia z Londynu upadłej gwiazdy rocka na wielki, rocznicowy koncert. Oczywiście nie ma lekko i jak na ten gatunek filmu przystało szalonych przygód jest mnóstwo. Szefa wytwórni gra Puff Daddy, P.Diddy czy Jak Mu Tam Teraz i trzeba przyznać że jest na maxa wiarygodny - czuje się jak ryba w wodzie. Nie wszystko mi się podobało bo a to bohater jest zbyt straszną łajzą a to końcówka jest przesadnie podsypana cukrem jednak ogólnie zostawił na mnie dobre wrażenie. Dużym plusem są wszystkie smaczki, choćby to że Larsa Ulricha gra Lars Ulrich - w ogóle cała ta zabawa pokazywaniem światka gwiazd rocka i popu jest przednia. W porządku, pośmiałem się. Mam nadzieję że nie będzie sequela.

http://www.imdb.com/title/tt1226229/

"Warning from Space" ("Uchûjin Tôkyô ni arawaru" Japonia 1956?60, reż Koji Shima)



Dziwna sprawa - imdb podaje datę 1956, archive.org 1960. Tak czy owak film ma już ponad pięćdziesiąt lat i reprezentuje Science Fiction złotej ery. Może momentami rzeczywiście jest nudnawo ale sam pomysł i jego niemalże brawurowa realizacja mi się bardzo podobały. Przede wszystkim nie zauważam tutaj takiego natężenia taniochy jak w innych filmach z tego okresu - jakoś wszystko sprawia wrażenie o wiele bardziej dopracowanego, zadbanego. Owszem kosmici z wielkim okiem są komiczni ale w tamtych czasach zawsze byli a tutaj przynajmniej mają porządny statek z mocno odjechanym wnętrzem. Intryga też niby banalna, ale głównie dlatego że oglądam ten film dziś. Pół wieku temu opowieść o tym jak obcy pojawiają się żeby uchronić ziemię przed kolizją z inną planetą na pewno robiła o wiele większe wrażenie. Wydaje mi się że dla koneserów gatunku to nie lada gratka a dla tzw zwykłych zjadaczy chleba to coś raczej niewartego uwagi. Ogromnie mi się spodobał też pomysł, że podłożone pod film głosy mają japońskie akcenty - świetny patent. Do obejrzenia za darmo i na legalu.

http://www.imdb.com/title/tt0049900/

"The Manchurian Candidate" (USA 1962, reż John Frankenheimer)



Bardzo mi się to spodobało. Frank Sinatra gra rolę żołnierza, który podczas wojny w Korei był poddany przez komunistów praniu mózgu podobnie jak reszta jego oddziału. Teraz po powrocie do Stanów ma niejasne przeczucie że szykuje się coś złego i nie wiedząc dokładnie co stara się temu zaradzić. Jak dla mnie wszystko miało strukturę powoli obieranej pomarańczy - stopniowo, łupinka po łupince dowiadujemy się coraz więcej i mamy coraz pełniejszy obraz grubo szytej, szpiegowskiej intrygi. Na szczęście niespodzianek nie brakuje, czas bezlitośnie ucieka bohaterom a napięcie systematycznie idzie w górę aż po scenę kulminacyjną. Do ostatka nie wiemy jaki wszystko będzie miało finał co tylko sprawia że film przynosi jeszcze więcej radochy. Pomijając samą fabułę i świetną robotę pana Frankenheimera muszę też przyznać że Janet Leigh oczywiście również bardzo mi się spodobała. Świetna rzecz - same plusy!

http://www.imdb.com/title/tt0056218/

wtorek, 21 grudnia 2010

"The Child" (USA 1977, reż Robert Voskanian)



Zacznijmy od tego, że Harry Novak, który z duma prezentuje nam to dzieło to postac dla mnie anonimowa. Niestety prawda jest taka że film należy raczej do tych słabych. Opowieść traktuje o tym jak do domu na odludziu przybywa guwernantka mająca opiekować się mieszkającą tu z ojcem i bratem dziewczynką. Oczywiście mała jest niesforna i posiada pewne szczególne moce. Pierwszy zgrzyt ma miejsce kiedy widzimy że "jedenastolatka" biegająca z wielkim pluszowym misiem ma na oko lat dwadzieściakilka więc jako postać jest absolutnie niewiarygodna. Do tego momentami jest nudnawo, napięcia w zasadzie nie ma i w miarę fajnie robi sie dopiero w ostatnim kwadransie kiedy pojawiają sie zombie (bo do tego momentu potwory sa raczej takie ze sklepu z zabawkami lub z odpustu). Kolejny mankament to dźwięk - albo wszystkie efekty przytłaczająco ryczą albo nie słychać co oni do siebie mówia. Sceny z pozdzieraną z głów skórą i kilku fajnych nieumarłych nie rekompensują ogólnej słabizny. Jedyne co jest bezapelacyjnie wspaniałe to grające w filmie samochody. Trochę to za mało.

http://www.imdb.com/title/tt0075838/

"Exit through the Gift Shop" (USA / Wielka Brytania 2010, reż Banksy)



Ogromnie mi się podobało. Nieważne jaka część tego filmu to prawda a jaka to fikcja, nieważne kto tu sobie z kogo robi jaja - co istotne to fakt, że możemy z bliska obejrzeć artystów przy pracy. Artystów, dodajmy, których przy ich najczęściej nielegalnej pracy, spotkac raczej ciężko. Na mnie najwieksze wrażenie zrobiły zdjęcia ze świeżymi, nietkniętymi farbą szablonami przedstawiającymi klasyczne juz szczury oraz materiały dokumentujące cała akcję na murze w strefie Gazy. Absolutne mistrzostwo świata. Jakby tego było mało sama historia pokazana w filmie jest na tyle przewrotna że do końca nie wiadomo co jest żartem z widza, co żartem z samego street artu a co dokumentacją ulotnych dzieł pojawiających się na budynkach całego świata. Banksy puszcza do nas oko a ja widząc to, szeroko się uśmiecham.

http://www.imdb.com/title/tt1587707/

poniedziałek, 20 grudnia 2010

"Appaloosa" (USA 2008, reż Ed Harris)



Miałem ochotę na możliwie świeży western i trafił mi się taki gdzie tych dobrych grają Ed Harris i Viggo Mortensen a złym jest Jeremy Irons. Wszystko niby w porządku, niestety ze smutkiem zauważyłem że końcówka mimo że taka jak na western przystało to jednak okazuje się nudna. Owszem sam pomysł z wprowadzeniem do historii osoby dość szczególnej damy (granej przez Renée Zellweger) uważam za całkiem udany - wszystko się bardzo ciekawie rozwija, przygoda goni przygodę, pojawiają się niespodzianki aż tu nagle im bliżej końca tym bardziej pociąg zwalnia. Może ma to oddać atmosferę, którą odczuwa główny bohater - nie wiem. Powiedzieć za to muszę że kilka klasycznych westernowych patentów połączonych z fajnymi postaciami dało w efekcie film, na który dobrze mi się patrzyło chociaż prawdą jest że ostatni kwadrans był dla mnie rozczarowaniem. Mimo wszystko - nienajgorzej.

http://www.imdb.com/title/tt0800308/

"Stranger on the Third Floor" (USA 1940, reż Boris Ingster)



Kawał dobrej roboty. Opowieść o świadku zdarzenia, którego zeznania obciążają jedynego podejrzanego w toczącym się procesie o zabójstwo. Główny bohater jest wziętym dziennikarzem i pasuje mu bycie w centrum uwagi podczas głośnej sądowej rozprawy aż do momentu kiedy zaczyna się zastanawiać na jak wątłych przesłankach bazuje jego przekonanie co do winy oskarżonego. Mało tego - zrządzenie losu sprawia że nasz redaktor we własnej osobie może się wkrótce znaleźć w podobnym położeniu. Film jest krótki więc napięcie rośnie dość szybko i co ważniejsze w bardzo fajnym stylu. Paranoja, słyszane przez widza myśli, koszmary senne, wszystko to składa się na bardzo dobry seans. Do tego dochodzi bardzo mroczny i budzący zimną grozę Peter Lorre - naprawdę dobry w mało wyeksponowanej roli. Zdecydowanie bardzo mi się wszystko podobało - nawet wędrujące po rękawie plamy deszczu.

http://www.imdb.com/title/tt0033107/

niedziela, 12 grudnia 2010

"Blood of the Man Devil" (USA 1965, reż Harold Daniels)




To jeden z tych dziwnych filmów: istnieje pod kilkoma tytułami, jako reżyserów podaje się jeszcze dwóch innych panów i ponieważ nigdzie nie pojawia się słowo "copyright" można go sobie legalnie i za darmo obejrzeć. Mamy tutaj dwóch oddających cześć Szatanowi braci, których przeznaczenie jest nierozerwalnie złączone z rzuconą przed wiekami na rodzinę klątwą. Jeden z nich się świetnie bawi strasząc lokalnych wieśniaków rozmaitymi rytuałami, drugi chętnie ocaliłby najmłodszą krewną przed losem jaki niechybnie musi ją spotkać. Do tego wszystkiego wplątuje się doktor, który oczywiście jest bardzo sceptyczny - jednak tylko do czasu. Jakby tego było mało na wszystko nakłada się wątek niespełnionej miłości sprzed lat (doktora i siostrzenicy). Nie mogę powiedzieć żeby mi się nie spodobało - jakiś nastrój grozy da się wyczuć, klimat momentami jest bardzo fajny chociaż jak wspomniałem na początku - wszystko to takie trochę dziwne. Akcji w zasadzie jest niewiele i całą opowieść pchają do przodu dialogi, wszystko wydaje się być starsze niż na to wskazuje metryka, są dziwne efekty specjalne pod koniec a Lon Chaney jest bardzo fajny. Zarówno ze względu na treść jaki i formę można tu bez wątpienia przykleić łatkę "opowieść niesamowita". Aha, rogi Beliala są super!

http://www.imdb.com/title/tt0059285/

środa, 8 grudnia 2010

"Snajper" ("Sun cheung sau" Hong Kong 2009, reż Dante Lam)




Strasznie głośno strzelali z karabinów. Nie ma się co z drugiej strony dziwić bo film traktuje o policyjnej jednostce strzelców wyborowych. Gra tu jeden aktor ze wspaniałego "Infernal Affairs" i chyba ogólnie zamierzenie było takie że "Snajper" będzie podobny w klimacie. Niestety nie jest. Owszem zdjęcia są bardzo ładne i wszystkie strzelaniny odpowiednio widowiskowe, jest nowoczesny montaż, podkręcająca akcję muzyka i generalnie bogata produkcja jednak na nieszczęście jakieś pół godziny przed końcem filmu wychodzi na jaw główna motywacja jednego z bohaterów i wszystko staje się dosyć banalne. Zupełnie znienacka widz nabiera pewności jak się to wszystko musi skończyć i tak się kończy. Wielka to szkoda bo początek był bardzo fajny i całkiem wciągający a końcówkę oglądałem trochę z rozpędu i trochę po to żeby obejrzeć obowiązkową końcową jatkę. Nie jest to najgorszy gniot i ogólnie da się to oglądać (a niejeden się pewnie tym solidnie zajara) ale do mistrzów gatunku mu daleko.

http://www.imdb.com/title/tt1194624/

"Murder, My Sweet" (USA 1944, reż Edward Dmytryk)



Co najmniej jeden film tego reżysera już widziałem i mi się podobał. Teraz wcale nie było inaczej. Pan Dmytryk wziął na warsztat klasycznego Chandlera i spisał się w sumie bez zrzutu. Wszystko jest dość pokomplikowane - nasz ulubieniec Philip Marlowe dostaje zlecenie odszukania pewnej damy i im dłużej jej szuka tym bardziej zawiłe wszystko się robi, coraz więcej ludzi patrzy mu na ręce i coraz ciekawsze wątki wychodzą na jaw. Ogromnie mi się podobała (co nie dziwne) scena sennych halucynacji gdzie bohater przechodzi przez kolejne drzwi - wczesne efekty specjalne to jest właśnie to! Myślę że obejrzę to jeszcze nie raz bo sprawiło mi sporo radochy a przy tym stopniu złożoności intrygi na pewno będę po kolei odkrywał wszystko na nowo.

http://www.imdb.com/title/tt0037101/

piątek, 3 grudnia 2010

"Nikos the Impaler" (Niemcy 2003, reż Andreas Schnaas)



Najgorszy z najgorszych. To nawet nie jest śmieszne. Pan Schnaas napisał, wyreżyserował i oprawił muzyką film, w którym obsadził się w roli rumuńskiego wojownika, który reinkarnuje się w Nowym Jorku gdzie zaczyna siać kompletnie bezsensowne zniszczenie. Od początku do końca mamy do czynienia z bardzo wielką pomyłką. Scenariusz tragicznie prosty i naiwny, gra aktorska na poziomie aktorów porno, zero napięcia, wszystko jest absolutnie tanie, nieporadne i złe. Apogeum filmu ma miejsce kiedy szwarccharakter Nikos wywijając niesamowite figury swoim tekturowym mieczem wpada do wypożyczali kaset wideo i z taśm ożywia Hitlera (który jest grubaskiem!), zombie i dwóch ninjów... Jakby tego było mało całości towarzyszy tani punkrock śpiewany po niemiecku. W sam raz do nowojorskich klimatów. Oczywiście, seans może komuś sprawić wiele radości bo słabo podrobiona jucha leje się gęsto a głupota goni głupotę więc przy grupowym oglądaniu wrażenia mogą być niezapomniane. Jeśli pokonamy poczucie żenady to spotka nas dużo perwersyjnej przyjemności.

http://www.imdb.com/title/tt0309916/

"Machete" (USA 2010, reż Ethan Maniquis + Robert Rodriguez)



Uwielbiam takie kino więc kolejny raz nie jestem w stanie być obiektywny. Jest jak zawsze świetny Danny Trejo, są fruwające obcięte głowy i malownicze jatki posunięte do granic absurdu (wygrywa chyba skok na jelitach, poprzedzony odpowiednią gadką). Są świetni De Niro i Seteven Seagal jako źli kolesie. Są fantastyczne dialogi i kompletnie absurdalne, możliwe tylko w filmie zbiegi okoliczności ("Niesamowite! Kula, która trafiła go w głowę odbiła się od kuli, która tam już tkwiła!"). Wszystko jest dokładnie takie jak powinno być w tanich filmach a jednak poszły na to całkiem spore pieniądze, dzięki czemu seans daje maksymalną radochę tym, którzy się odpowiednio nastawią. Zrywałem boki ze śmiechu i klaskałem w dłonie jak małe dziecko. Chętnie zobaczę znów już niedługo.

http://www.imdb.com/title/tt0985694/