niedziela, 5 lutego 2017

"Woman in the Dunes" ("Suna no onna" Japonia 1964, reż Hiroshi Teshigahara)



Strasznie mnie zdołował i wyprowadził z równowagi, znaczy bardzo dobry bo nie pozostawił mnie obojętnym. Nic na temat tego filmu nie wiedziałem, poza tym że jest stary i japoński a że ja lubię takie produkcje to wcisnąłem "play". Historia dotyczy pewnego naukowca, który na odludziu zbiera do słoików rozmaite robaki. Upraszczając - zostaje on uwięziony w wielkim dole pośrodku wydm, gdzie razem z mieszkającą tam kobietą zmuszony jest do pracy. Nieustannie próbuje ucieczki i wierzy że to się wreszcie skończy zatem główne pytanie oczywiście brzmi: czy mu się uda? Obrazki są piękne - sypiący się piasek, ziarnka przylepione do spoconej skóry, kapiące krople - cudeńko. Muzyka też świetnie pasuje - tradycyjne japońskie dźwięki znakomicie budują klimat. To co mnie przygnębiło to ogólna wymowa tego filmu, to jak on się kończy, to czego jest metaforą. Może za bardzo zidentyfikowałem się z głównym bohaterem ale prawda jest taka że na kilka dni solidnie mnie to wybiło z rytmu. Bardzo dobre ale wątpię bym miał ochotę obejrzeć to jeszcze kiedyś.

http://www.imdb.com/title/tt0058625/

Brak komentarzy: