piątek, 5 sierpnia 2011

"King of the Zombies" (USA 1941, reż Jean Yarbrough)



Strasznie fajny. Stary i dobry - mimo tego że raczej tanio zrobiony to znakomicie się go ogląda i muszę przyznać że głównie za sprawą Mantana Morelanda, który centralnie kradnie show. Historia jest o tym jak trzech facetów rozbija się samolotem gdzieś na Karaibach i trafia na wyspę, na której mieszka dziwny doktor - emigrant z ogarniętej wojną Europy. Bohaterowie szukają załogi innego samolotu, który rozbił się w tej okolicy nieco wcześniej. Moreland jest ciemnoskóry i byłem pewien że humor będzie tu oparty, jak często w produkcjach z tych czasów, na tym że Murzyn jest głupi, bojaźliwy i kradnie. Tymczasem postać Jeffa jest znakomita - nieszablonowa, szalenie dowcipna, twardo stojąca na ziemi, owszem tchórzliwa ale potrafiąca to inteligentnie sprzedać. Ponieważ przez pana domu jest traktowany jak podczłowiek szybko poznaje całą służbę i mimo swojego strachu przyczynia się do rozwiązania zagadki. Do tego w trakcie filmu rzuca kilka naprawdę doskonałych powiedzonek, one-linerów czy odpowiedzi. Im dłużej to oglądałem tym bardziej mi się podobało, głównie ze względu na tą osobę. Fabularnie raczej jest to typowa dla tych czasów opowieść grozy ze szpiegowskim smaczkiem jednak jeden występujący tu facet sprawił że film zdecydowanie wybija się z tłumu. Trzeba też przyznać że widoczny niewielki budżet zupełnie nie przeszkadza w odbiorze. Kolejny raz podziękowania dla archive.org.

http://www.imdb.com/title/tt0033787/

Brak komentarzy: