niedziela, 23 października 2016

"Eaten Alive!" ("Mangiati vivi!" Włochy 1980, reż Umberto Lenzi)



Sama rozkosz. To własnie takie Złe Kino, które nie irytuje i nie wzbudza poczucia żenady a daje mnóstwo radochy. Jest tak: pewna pani, wynajmuje pewnego przerysowanego zawadiakę po to żeby po prowadził ją do dżungli gdzie razem mają odszuka zaginioną siostrę tej pani, która to siostra gdzieś zaginęła wraz z pewną sektą i jej tajemniczym guru. Żeby było weselej po drodze do siedziby sekty scenarzysta umieścił wioskę kanibali. Dzięki takiemu ustawieniu akcji wszystko ma klimat mocno przygodowy - taki ubogi i daleki krewniak Indiany Jonesa na kiepskim kwasie i z cyckami na wierzchu. To nie mogło się nie udać! Dialogi, sensowność intrygi i aktorstwo dzielnie trzymają odpowiednio niski poziom. Uwagę zwróciły natomiast autentyczne zdjęcia ze zwierzętami - ostrzegam, nie dla wrażliwców! - ktoś morduje na żywo aligatora, anakonda pożera małpę, trzymając jej głowę w szczęce - małpa wierzga i mruga oczami ale wie że to jej koniec. Naprawdę konkret. To oczywiście nie wszystkie krwawe ujęcia bo jest i jedzenie flaków i obcinanie głowy i rozmaite inne kanibalistyczne zagrywki. Czy muszę pisać że się przy tym ogromnie wybawiłem?

http://www.imdb.com/title/tt0081112/

Brak komentarzy: