piątek, 31 grudnia 2010

"Fist of Fury" ("Jing wu men" Hong Kong 1972, reż Wei Lo)



Gdyby w tym filmie nie grał BrusLi to byłby on o 80% słabszy (film, nie BrusLi). Opowieść jest sztampowa - rywalizacja dwóch szkół walki podkręcona waśniami na tle narodowościowym. Ci dobrzy to oczywiście Chińczycy, zły jest Japończyk okupant, który szykanuje chińskich adeptów sztuk walki i tak przytłoczonych tajemniczą śmiercią swojego mistrza. Naparzanki są naprawdę eleganckie - wszystko fajnie pokazane, zakończenie jest świetne a mistrz w wysokiej formie. Mi oczywiście dużo bardziej niż same ciosy i kopniaki podobała się jego niesamowita mimika, która jak dla mnie zrobiła cały film. Niesamowicie się patrzy jak Brus pokonuje kolejnych złych (a na koniec jak w przyzwoitej grze - bossa) i jego mordercze uderzenia największe wrażenie robią na nim samym. Najbardziej mi się podobała przedostatnia walka z wielkim Ruskiem, który wyginał metalowe sztaby. Jedyne co niepotrzebne to smętne gadki o miłości - można było spokojnie zrobić film o 20 minut krótszy, w którym akcja nie siada po to żeby widz zobaczył szczerą rozmowę w środku nocy. Żeby była jasność - jestem daleki od narzekania - "Fist of Fury" to kawał dobrej roboty.

http://www.imdb.com/title/tt0068767/

Brak komentarzy: